Dziś, opowiadajac Wam naszą historię o wyprawie do Albanii wiem, że ta kilkudniowa podróż, by tam dotrzeć, była jednym z najlepszych naszych pomysłów. Albania jest niezwykła. Zanim tu dotarliśmy, przeżyliśmy wiele wspaniałych chwil w Serbii, potem Macedonii, z której mapa prowadziła prosto nad jezioro Ochrydzkie. Było to preludium do odkrywania Albanii. Jezioro jest naturalną granicą pomiędzy Macedonią i Albanią. 
 
BED 6713  
 
Jeszcze w Polsce, przygotowując się do wyjazdu razem ze Zgoorasami, przygotowaliśmy mapę Googla naszpikowaną szpilkami jak jeż. Wiedzieliśmy, że nie starczy nam czasu na odwiedzenie każdego punktu, ale dzięki dobremu przygotowaniu mogliśmy w każdym momencie podróży dotrzeć do ciekawego miejsca. Ustaliliśmy wspólnie, że teraz jedziemy na trasę Bedzia, który to zaznaczył na mapie drogę zainspirowany wpisem na jednym z for internetowych. Nie mieliśmy pojęcia co to za trasa, jak wygląda i czego się po niej spodziewać. Wiedzieliśmy jedynie, że jest to trasa off road. Obraliśmy kierunek Moglicë w okręgu Korcza i ruszyliśmy przed siebie. W pewnym momencie dostrzegliśmy tablicę, która informowała, że droga do miejscowości Moglicë jest nieczynna. My jednak nie znamy języka albańskiego, więc nie przejęliśmy się zbytnio tą informacją do czasu...
 
W pewnym momencie jadąc już kilkanaście kilometrów doliną na środku drogi wyrósł znak zakazujący wjazdu i informujący o obecności policji. Zatrzymaliśmy się przed znakiem, żywej duszy dookoła nie ma i chwila konsternacji: jechać czy zawracać? Nie zdążyliśmy podjąć decyzji, gdy zza krzaka wyszedł pan policjant, uśmiechnął się do nas, zasalutował i zaprosił do dalszej jazdy dnem doliny. Obecność policji w takim miejscu ma sens, ponieważ jest to jedyna droga dojazdowa, więc policja ma pełną kontrolę tego kto wjeżdża i wyjeżdża z doliny.
 
Gdy już dotarliśmy do miejscowości Moglicë okazało się, że w Jeepie padła klimatyzacja. Kiepsko, bo na zewnątrz 36 stopni Celsjusza. Jednak na środku drogi, w taki skwar nie ma co się zatrzymywać na serwis, trzeba jechać dalej. Z asfaltowej drogi SH71 zjeżdżamy w stronę rzeki L. i Devollit, nad która przejeżdżamy kiepsko wyglądającym mostem. Nie wiemy jeszcze, że tuż za mostem rozpocznie się nasza off roadowa przygoda.
 
BED 6672 
 
W końcu na naszej trasie pojawia się przeszkoda nr 1. Zatrzymujemy się, oglądamy ją, radzimy... Można ją górą objechać - tak wniosek po oględzinach. Zapinamy reduktory i objeżdżamy. Okazuje się, że objechanie przeszkody jest równe technicznie przejechaniu jej. Niedokładnie sprawdziliśmy teren. Ale nic to. Żadnych kłopotów nie było. Jedynie ta adrenalina, która dodaje kopa i pcha nas do przodu po więcej.
 
Generalnie nie robimy zdjęć, nie kręcimy filmów bo walczymy! Jeep pierwszy raz ze swoim nowym kierowcą i jego rodziną jest w takim terenie, na pokładach samochodów w sumie trójka dzieci i jedna ciężarna a za oknem oprócz pięknych widoków słychać tylko ryk silników samochodów, które walczą o każdy metr. Lekko nie było. Trasa technicznie trudna. W deszczowy dzień bardzo trudna/nieprzejezdna. Na początku tego dnia zakładaliśmy, że dojedziemy dzisiaj do połowy drogi. Podejmiemy decyzję, czy kierujemy się na południe Albanii, czy kontynuujemy trasę off. Tego dnia niestety nie udało nam się dojechać do połowy trasy. Zatrzymujemy się na jeden z najpiękniejszych noclegów tego wyjazdu. Po środku niczego, gdzieś na przełęczy, na wysokości ok 1200m n.p.m., z niesamowitymi widokami na wschód i zachód...
 
BED 6897
 
 
Widoki są niesamowite! Napawamy się nimi długo i cieszymy się każdą chwilą w tym miejscu. Dzisiejszy dzień dał nam mocno w kość. Martwiliśmy się o dzieci, o ciężarną, o auta. Zapadła decyzja, że następnego dnia kierujemy się na wybrzeże, żeby w końcu znaleźć się nad Morzem Jońskim i najwyżej stamtąd będziemy organizować wyjazdy offroadowe. Kolejny dzień dostarcza nam znowu wielu wrażeń, choć teren po którym jedziemy jest już o wile bardziej przyjazny i łatwiejszy w "obsłudze". Jedziemy górami i napawamy się widokami.
 
 
BED 6968
 
Nagle, jadąc kolejną godzinę szutrami wjeżdżamy na piękny plac na środku wsi. Pięknie, uroczo i dziwnie, bo dociera do nas świadomość, że jesteśmy pośrodku niczego. Kilka domów, hotel i kawiarnia. W cieniu siedzą mężczyźni, rozmawiają, popijają dhallë i patrzą na nas jak na prawdziwą atrakcję turystyczną. Osoby jadące tą trasą, mogą wziąć pod uwagę nocleg w hotelu w Gjerbes. Właściciel mówi w języku angielskim.
 
BED 6975
 
 
Po najtrudniejszym offroadzie, jaki przeżyliśmy w górach Albanii, zapadły decyzje, że czas na plażing i relaksing. Dla żeńskiej części wyprawy był to cel nadrzędny, więc naprawdę tęsknie wypatrywałyśmy z Sylwią linii brzegowej morza Jońskiego, o którym słyszałyśmy, że jest Perłą Albanii. Zanim jednak górski krajobraz zniknął zupełnie z naszego horyzontu minął cały dzień. 
 
Albańskie wybrzeże styka się z dwoma morzami: Adriatyckim i Jońskim, a całkowita długość linii brzegowej wynosi 360 km. Na południu, granicząc z Grecją rozciąga się przez około 170 km tzw. Riwiera Albańska ze swoimi piaszczystymi plażami. To niezły rarytas dla plażowiczów, ponieważ linia brzegowa pozostałych krajów bałkańskich: Chorwacji i Czarnogóry w przeważającej większości jest mniej lub bardziej kamienista.
 
Przejeżdżając podziurawionym asfaltem przez albańskie miasta i wioski, których uroda pozostawiała wiele do życzenia, dotarliśmy wieczorem na plażę w okręgu Fier. Chwilę zajęło nam zanim znaleźliśmy odpowiednie dla nas miejsce, to znaczy bez obecności ludzi, czyli… czyste! Niestety o to dość trudno w albańskiej rzeczywistości zlokalizowanej blisko miast i miasteczek. Albańczycy nie dbają o porządek w ich otoczeniu, śmieci piętrzą się przy drodze, koszy na śmieci brakuje. Siermiężność i architektoniczna przypadkowość wzmacnia tylko poczucie nieładu. Będąc w Albanii już kilka dni utwierdzamy się w przekonaniu, że im dalej od cywilizacji, tym piękniej i ciszej, tym bardziej się zachwycamy otaczającą rzeczywistością. Zdecydowanie najmocniejszą stroną tego kraju jest jego dzikość. Jednak do miast zagląda coraz więcej turystów i to z myślą o nich powstaje coraz więcej restauracji i hoteli. Niemniej jednak kraj jest nadal dekadę za Chorwacją i Czarnogórą. Dla nas to jego zdecydowany atut. 
 
Właściwie już się ściemniało, gdy zatrzymaliśmy samochody na piasku, w dość odludnym miejscu, mając za sąsiadów tylko pobliskie wydmy. Wszystkim nam marzyła się taka sytucja: tylko my, szum morza, światło księżyca i rozmowy o tym, co już przeżyliśmy, a co jeszcze przed nami. Taka kwintesencja podróżowania. To o czym zapomnieliśmy, a może nie chcąc zaburzać sobie powyższej myśli po prostu wyparliśmy, to kąpiel i przygotowanie do snu naszych dzieci w sytuacji, w której piasek - jak to na plaży - jest wszędzie. Dziewczyny, jak tylko wysiadły z samochodów, rozebrały się do naga i zaczęły tarzać w piachu. Miały z tego tak ogromną frajdę, że nikt z nas nie zaprotestował i nie próbował ich powstrzymać. Dopiero kiedy przyszedł czas wieczornej kąpieli zrozumieliśmy co taka zabawa oznacza... Wymyć dzieciaki oklejone od piasku pod naszym turystycznym prysznicem, kiedy słońce jest już dawno za horyzontem, to nie lada wyzwanie. Kiedy się z tym uporaliśmy  tp czekało na nas drugie zadanie: własnoręczne nakarmienie dzieci, czytaj: nie wypuszczanie ich z rąk ani z krzesełka turystycznego, bo mogło to grozić powtórzeniem kąpielowej procedury. Kiedy to dzieci już poszły spać, my usiedliśmy i rozkoszowaliśmy się ciepłą albańską nocą. 
 
BED 7039
 
Kolejnego dnia, po celebracji porannej kawy oraz śniadania na naszym prywatnym obozowisku z widokiem na morze, ustaliliśmy, że jedziemy wzdłuż wybrzeża jońskiego w poszukiwaniu campingu, na którym moglibyśmy zatrzymać się na dłużej. Życie Nomadów zaczęło nam doskwierać, głównie jeśli chodzi o codzienne rozkładanie i składanie namiotu, a i zapas czystych ubrań powoli zaczął się kończyć. Wizja „nicnierobienia” z nieruszaniem samochodu włącznie też zaczynała być coraz bardziej atrakcyjna. 
 
BED 7052 
 
Z Fier ruszyliśmy w kierunku Vlory, a potem słynną drogą S8 w kierunku Ksamil – miejscowości leżącej tuż przy Grecji. Czytaliśmy jeszcze przed wyjazdem, że to jedna z najbardziej malowniczych tras w tej części Europy. Stromymi zakrętami droga prowadziła ku górze wprost na przełęcz Llogary, która położona jest na wysokości 1027 m n.p.m. Kolejne zakręty samochody pokonywały na drugim, czasem na pierwszym biegu, silniki pracowały coraz ciężej, temperatura pod maską rosła. Kto jednak wjedzie na samą górę, nie pożałuje! Przy specjalnie wybudowanym tarasie zatrzymaliśmy się, żeby zrobić parę zdjęć. Widoki są niezwykłe! Pod stopami mamy przepaść, zielone stoki górskie stwarzają wrażenie, jakby miały za moment wpaść do morza. 
 
IMG 20160718 143600
 
Po bitej godzinie jazdy docieramy na sam dół i rozpoczynamy poszukiwanie campingu. A nie jest to łatwe zadanie, ponieważ południe Albanii nie jest łaskawe dla miłośników namiotów. Przewodnik mówi nam o dwóch miejscach, sami zauważamy dodatkowe cztery reklamy po drodze. Niewiele jak na 170 kilometrowe wybrzeże… W końcu decydujemy się zawrócić do miejscowości Himera, w której oglądaliśmy camping o – delikatnie mówiąc – średnim standardzie. Przekonała nas bliskość plaży oraz drzewa cytrynowe i oliwne, przy których rozbiliśmy namioty. Reszta, to znaczy: sanitariaty i kuchenna infrastruktura pozostawiała wiele do życzenia. Od początku więc wiedzieliśmy, że w tym miejscu akumulatory będziemy ładować krócej niż planowaliśmy. Ale długo na tyle, żeby chwilę poplażować, zjeść w okolicznych restauracjach, których w Himerze nie brakuje i po prostu przez chwilę nie zadawać sobie pytania: dokąd dalej. 
 
FullSizeRender 23
 
Po trzech dniach decydujemy się ponownie na eksplorowanie Albanii. Około 20 km od Himery znajduje się dzika plaża Gjipe, którą jeszcze w Polsce nam polecano. Plaża ta, z uwagi na stromy i bardzo kamienisty zjazd, znana jest jako „Plaża offroadowców”, bo dojechać na nią można tylko samochodem 4x4. Mimo, że odległość z pozoru była niewielka, to jednak dojazd na plażę zajął nam kilka godzin. Przede wszystkim dlatego, że kusiła nas droga nieoczywista, to znaczy taka, którą sami sobie znajdziemy, odkryjemy. Początki mieliśmy niezłe: nawigacja na przemian z intuicją prowadziły nas ku górze, cały czas mając po lewej stronie wybrzeże. Po prawej stronie i na wprost były tylko wielkie kamienie. Czuliśmy, że los nam sprzyja. Jednak po paru kilometrach okazało się, że nie ma szans jechać dalej tą drogą na plażę. Pojawiły się nieprzejezdne kamienie i głazy, a droga zrobiła się bardzo wąska, piesza. Zawróciliśmy i pojechaliśmy drogą bardziej popularną, jak się okazało: jedyną. Niemniej jednak i ta była dla nas atrakcyjna i nie brakowało na niej adrenaliny.
 
BED 7072
 
 
W trakcie poszukiwania trasy widzieliśmy sporo betonowych bunkrów - wielu jest zdania, że to wciąż symbole Albanii. Mimo, że czytaliśmy, że można je spotkać na każdym kroku, to jednak dopiero na południu kraju stały się elementem krajobrazu. Enver Hodża - do 1985 roku dyktator Albanii - odwróciwszy się od Zachodu, Jugosławii, ZSRR i Chin - żył w poczuciu zagrożenia inwazją, która może nadejść lada dzień. Dlatego właśnie nakazał budować bunkry - po jednym dla każdej rodziny. W razie wojny Albańczycy mieli się w nich zamknąć i walczyć. Łącznie w kraju w ten sposób powstało kilkaset tysięcy schronów.
 
 
BED 7098
 
 
 
Tekst i zdjęcia The Beduins
 
Ciag dalszy opowieści na stronie thebeduins.blogspot.com
 
 
 
 

GALERIA ZDJĘĆ

 
 

Galeria

BED_6594
BED_6612
BED_6615
BED_6628
BED_6640
BED_6655
BED_6672
BED_6713
BED_6897
BED_6968
BED_6975
BED_7039

Pełna galeria