Australia nie bez przyczyny jest mekką off-roadu. Byle jaki parking pod supermarketem to, odnosząc się do polskiej rzeczywistości, zlot samochodów terenowych. Widzimy wszelkiej maści Toyoty, Nissany, Land Rovery, Mitsubishi – każdy mniej lub bardziej przerobiony i wyposażony. Po prostu tutaj samochód terenowy jest jednym z podstawowych narzędzi pracy lub środkiem do poruszania się. Jak są samochody, są także i odpowiednie dla nich drogi, czyli miejsca gdzie dobra opona, rama i reduktor stanowią o wartości auta. I właśnie o jednej takiej drodze jest ta opowieść 

 

Przemierzyłem już do tej pory wiele australijskich szlaków, wiele dróżek i odległych obszarów, nadszedł więc czas na pewne ukoronowanie moich outbackowych podróży. Myślę więc, że najlepiej będzie zmierzyć się z jakąś tutejszą legendą, coby było ciekawie i przygodowo. Zaczynam więc poszukiwania i w końcu wybór pada na Canning Stock Route. Po pierwsze nie można tam jeździć samochodami z wypożyczalni tylko trzeba mieć własne (co dla mieszkańca drugiego końca świata jest jakimś tam utrudnieniem), po drugie, długość trasy to ok 2200 km, po trzecie trzeba przejechać trzy pustynie i posiadać autonomiczność na ok 14-19 dni, bo nie ma po drodze żadnych homesteadów, stacji benzynowych i osiedli ludzkich (poza aborygeńskim śmietnikiem o nazwie Kuwanitji), po piąte nigdy nie wiadomo jakie warunki pogodowe zastanie się na miejscu a to bardzo wpływa na tempo poruszania oraz trudności terenowe. I w końcu po szóste - większość Australijczyków mówi o tej drodze z trwogą opowiadając o żyjących tam smokach, jednocześnie pukając się w czoło na pomysł żeby nią jechać. Ale dla mnie to raczej jest tylko dodatkowa zachęta, rzucam wiec pomysł w środowisku i zbieram małą ekipę 3 doświadczonych podróżników. Wyprawa jest niezobowiązująca i wspólna – także wspólny cel mamy jeden - przejechać CSR a jak to sie uda, korzystając z posiadania własnego auta na miejscu, każdy może realizować dalszy indywidualny program. Możemy więc jechać. 

Wysyłamy samochody

Pierwszy problem to dostarczenie samochodów. Samo wysłanie kontenerami aut nie stanowi kłopotu, nasze obawy wzbudza rygorystycznie (podobno) przestrzeganie prawa przez AQUIS czyli australijskie służby odpowiedzialne za kwarantannę. Otóż boją się oni wprowadzenia na kontynent obcych nasion, roślin, owadów lub zwierząt a wiadomo, ze samochód terenowy silą rzeczy jeździ w błocie więc nie da sie go do końca domyć lub wyczyścić. A do tego wszystkie nasze auta w ciągu kilku lat przemierzyły parę kontynentów i są prawdziwą „bombą biologiczną”. Czyścimy więc samochody na tyle na ile możemy i wsadzamy w kontenery. Półtora miesiąca później w Perth, po kilku dniach oczekiwania i symbolicznego odkażania, udaje nam się odzyskać auta w nienaruszonym stanie. Teraz tylko dopuszczenie do ruchu w Australii (przejście przez takie ichnie śmieszne badania techniczne czyli  czy wszystkie światła są, czy klocki hamulcowe są grube, czy pasy działają, czy masz prawo jazdy - i tyle), potem naklejenie z tyłu znaczka „Left Hand Drive”, zakupy paliwa oraz żywności i w drogę. Po kolejnych kilku dniach jesteśmy juz w Wilunie, skąd zaczynamy naszą przygodę z Canning Stock Route.

 

 

Skąd się wziął Canning Stock Route

Kilka słów o tej trasie. CSR jest to szlak wytyczony i zbudowany przez Alfreda Canninga i Huberta Trotmann’a w latach 1906-1910 w celu dostarczania nowych stad krów w rejon Kimberley oraz odbioru wyhodowanego bydła z powrotem w Perth. W tym czasie Australia nie posiadała portów na północy (poza Darwin) nadających się do eksportu bydła a na Kimberley były najlepsze i największe farmy. Nadludzki wysiłek budowniczych polegał na zbudowaniu 51 studni podstawowych i kilkunastu dodatkowych, wzdłuż szlaku biegnącego przez trzy pustynie: Gibsona, Piaszczystą i Tanami. Studnie kopane były w odległości jednego dnia marszu przeciętnej krowy i były także miejscami obozowisk poganiaczy.

 

 

W tych czasach zawód Drovera czyli poganiacza był jednym z najbardziej poważanych w outbacku ponieważ aby przeprowadzić Mob czyli przepęd stada liczącego ponad 2 tysiące sztuk trwający nawet do 2,5 miesiąca, trzeba było wykazać się niemałym doświadczeniem, siłą i odwagą oraz odpornością na trudy. Trzeba było znać się na psychice krowy oraz psychologii całego stada, sztuce przetrwania w buszu, być świetnym jeźdźcem i tropicielem. Oraz być generalnie dobrym pastuchem. Zloty czas Mob’ow oraz romantyzmu zawodu Drovera to początek XX wieku i okres międzywojenny, aż do czasu zbudowania dróg i rozpowszechnienia się ciężarówek. Ostatni przepęd bydła Canning Stock’iem odbył sie w 1959 roku. W latach 80-tych, gdy coraz powszechniejsze stało się używanie samochodów terenowych, coraz więcej osób próbowało zmierzyć się z CSR przy pomocy auta, co wielokrotnie powodowało akcje ratunkowe i odsiecze innych ludzi. W końcu, w 1990-1991 roku, grupka zapaleńców ponownie oznaczyła cały szlak i wyremontowała kilkanaście studni w północnej części szlaku tak, aby można było współcześnie podziwiać kunszt i determinację pierwszych osadników.

No to w drogę…

Wyruszamy ze Studni 1, która leży zaraz za Wiluną. Pierwszy odcinek, aż do Studni 5 nie stanowi kłopotu, kręta droga w buszu, samochody obładowane zapasami wody i paliwa więc jedziemy wolno - generalnie nudno.

 

 

Fotografujemy po drodze wszystkie ciekawostki, znaki, pamiątki po poprzednikach czyli to co nie pasuje do pustyni i się wyróżnia. Zaliczamy jedną studnię za drugą. Jest sucho jak pieprz ale kurz i skamieniała czerwona glina pokazuje, co może tutaj się dziać gdyby chociaż trochę popadało. Pierwszy nocleg mamy miedzy studniami 6 i 7 w miejscu zwanym Windlich Springs. Jest to brzeg uroczego koryta rzeki wypełnionego wodą, pamiątka pory deszczowej, która świadczy niezbicie o tym, że na tej pustyni jest woda. Po zasłużonym odpoczynku jedziemy dalej. Spotykamy po drodze samotnego „Easy Rider’a” przemierzającego Toyotą pustynię, nigdzie się nie spiesząc, z radością żyjąc po swojemu. Kilka słów zamienione z nim uświadamiają nam, że wszyscy w promieniu kilkuset kilometrów, już o nas wiedzą dzięki komunikatom w radiu UHF - jesteśmy jak biali ludzie na Marsie, na dodatek samochodami na dziwnych numerach i bez kierownicy (po normalnej stronie). I trzeba na nas uważać oraz pomagać jak żółtodziobom bo możemy sobie zrobić krzywdę w buszu - przecież w Polsce znamy tylko śnieg i białe niedźwiedzie. Na szczęście potrafimy także dobrze i przekonywująco opowiadać o wielkich camel-spiderach, które wciągają ludzi pod piasek na pustyni oraz krwiożerczej czupakabrze, którą można także tutaj poczuć w nocy na swojej szyi, więc po kilku następnych spotkaniach w Ozzami, komunikaty radiowe przekazują dalej, że jednak trochę się znamy na pustyni, off-roadzie oraz świecie i generalnie można z nami pogadać.

Co zrobić gdy samochód się zepsuje…

Następne dni to kolejne studnie, piach, wydmy, wraki spalonych samochodów i ..... tarka. Głęboka na 20 cm i częstotliwości ok 50 cm. Tak wiec mamy dwie możliwości: jechać 80-90 km/h ryzykując urwanie czegoś ale za to mając komfort ciszy i szybkości poruszania się lub powolna jazda 20 km/h. Tą pierwszą opcję wybiera jedna z naszych załóg, pokonująca CSR jako samotna wyprawa Campus Australia Expedition i trzymająca się generalnie pół dnia drogi z przodu. Przy całym kunszcie kierowcy powoduje to już po niedługim czasie kilka awarii w ich Land Roverze. Reszta ekipy, czyli pozostałe trzy samochody, wybiera drugą opcję czyli powoli ale do przodu a pewnego wieczoru przy ognisku, po kolejnej konferencji przez telefon satelitarny i określeniu olejowych potrzeb chłopaków, określa się wesoło wyprawą Campus Rescue Team. I suma summarum średnia prędkość pokonywania Canninga wychodzi nam jednakowa. Trudność CSR nie polega na tym, że trzeba codziennie walczyć z błotem, zdobywać pieczątki i punkty lub topić się w wodzie chociaż gdyby popadało walka mogła być ostra. Szlak ten pokonuje sie ok 2 tygodni będąc zdanym tylko na siebie co znaczy, ze trzeba wieźć wszystko ze sobą, mieć doświadczenie i być dobrze przygotowanym. Jednego jest tylko pod dostatkiem na tych pustyniach - wody. Oczywiście dzięki studniom które w większości są czynne i są doskonałymi źródłami. Zasadnicza kłopot przy pokonywaniu CSR to cierpliwość jaką muszą wykazać się podróżnicy. Powolna i ostrożna jazda minimalizuje prawie do zera możliwość awarii (przy sprawdzonym lub nowym aucie) a trzeba pamiętać że ewakuacja lub jakakolwiek poważna pomoc jest tam jeżeli nie niemożliwa to bardzo droga.

 

 

Tankowanie na środku pustyni

Mniej więcej na środku Canning Stock’u jest pewne fajne miejsce zwane „Fuel Dumb”. Jest to umowny punkt przy Studni 23, gdzie po dużo wcześniejszym zamówieniu Australijczycy dostarczają paliwo w 200l beczkach. Co prawda wszyscy generalnie mamy paliwa na styk aby przejechać całość, zapobiegawczo jednak zamawiamy dwie beczułki przedniego oleju napędowego – wszak nie znamy warunków po drodze i nie wiemy jakie tak naprawdę będzie spalanie w naszych autach. Pomysł okazuje się bardzo dobry bowiem fajnie jest znaleźć pełną beczkę opisaną własnym nazwiskiem na środku niczego. Miłe jest także to, że dzięki dolewce paliwa starcza nam na dużo więcej niż na CSR a do tego jego cena okazuje się być dużo atrakcyjniejsza niż zakupy u Aborygenów.

Trzy pustynie

Canning Stock Route można podzielić na trzy części. Pierwsza charakteryzuje się dużą ilością drzew, jest zielono i gliniaście, jest dużo farm oraz bydła a przez całą drogę wszędzie wciska nam się kurz. Taka jest Pustynia Gibsona. I tutaj często występują powodzie, które bardzo utrudniają a czasami wręcz uniemożliwiają przejazd CSR. Druga, środkowa to Wielka i Mała Pustynia Piaszczysta czyli mniejsze i większe wydmy ze słonymi jeziorami pośrodku. Generalnie tarka i zabawy w piachu, bowiem wydm do pokonania jest kilkaset, które nie stanowią może wielkiego problemu bowiem są niskie, niemniej uważać trzeba. No i trzecia część to pustynia Tanami czyli nieskończone morze traw ciągnące się po horyzont. Tutaj także często występują powodzie a objechać takie rozlewisko to kilkadziesiąt/kilkaset kilometrów jazdy na azymut przez pustynię ryzykując przebicie opony ostrymi patykami lub zatkanie chłodnicy spinifexem. Canning Stock, jak na tutejsze warunki, jest jednym z  bardziej urozmaiconych szlaków w Australii, codziennie zmienia się krajobraz i codziennie spotykamy coś nowego.

Noclegi…

Teoretycznie nocować można do dwóch kilometrów od szlaku wzdłuż całej drogi. Takie jest prawo regulujące stosunki z Aborygenami. Natomiast na dostęp do niektórych ciekawych miejsc, także noclegów położonych w pewnym oddaleniu od drogi trzeba mieć specjalne pozwolenie, którego posiadanie większość Australijczyków zwyczajnie ignoruje. Ale cóż, Aborygeni w dalszym ciągu nie są tu powszechnie traktowani jak ludzie mimo oficjalnych praw i zapewnień rządu. Teoretycznie biwaki możemy więc zakładać gdzie popadnie, niemniej wzdłuż całej trasy można znaleźć miejsca brzydkie, ładne, ładniejsze i te najładniejsze. Brzydkie to te w ostrej trawie, bez możliwości znalezienia drewna na opał i powodujące przy każdym kroku tumany kurzu, na których trzeba zatrzymać się z przymusu aby nie jechać nocą. Ładne to małe zatoczki przy drodze, znalezione przypadkiem w momencie zachodu słońca i umożliwiające w miarę swobodne rozbicie obozowiska. Te ładniejsze to ocienione miejsca wśród drzew trawiastych, nad okresową wodą, z ładnym widokiem oraz niesamowitym wschodem i zachodem słońca (np. koło Lake Disappoitment ). Natomiast te najładniejsze, to urocze polanki wśród skał nad potoczkiem lub jeziorkiem (Durba Springs, Windlich Springs, Brenden Hills), niektóre odrestaurowane studnie (Nr 6, 12, 26, 49) czy piękne wydmy koło studni 30. I dlatego po drugim dniu już wiemy, ze noclegu szukamy w konkretnych miejscach a celujemy tak, aby rozbić obozowisko na godzinę, półtorej przed zachodem słońca. I tak powinno się tutaj jeździć bowiem taki styl podróży preferują wszyscy, którzy przemierzają Canning Stock Route.

 

 

To już koniec…

Po 12 dniach nieprzerwanej jazdy, walki i przedzierania się przez pustynie docieramy do Bililuny, aborygeńskiej osady położonej przy Tanami Road. Zaraz za nią znajduje się Wolfie Creek, drugi co do wielkości krater meteorytowy na świecie, który obieramy na ostatni nocleg na szlaku Canninga. Spotykamy się tutaj wszyscy tzn. Robert i Krzysiek (LC 80), Włodek i Ania (Patrol GR), Michał, Piotrek i Jacek (LR Campus) oraz ja, Brzyd i Kaśka (LR Discovery) aby przy wieczornym posiłku podzielić się wrażeniami i pożegnać. Tutaj nasze ścieżki się rozchodzą więc wzajemnym opowieściom nie ma końca. Dalsza droga to następne kilka tysięcy kilometrów przez outback, które każdy z nas jeszcze przez kilkanaście dni pokona, niemniej jest to temat na następną opowieść. W każdym razie duchy Droverów z początków zeszłego wieku i aborygeńscy szamani tym razem pozwolili nam na przejazd nie żądając opłaty w postaci pozostawienia na szlaku „Pomnika Polskiego Off-roadu” (zepsutego lub spalonego samochodu). Mam nadzieję, że następnym razem także okażą nam swoją łaskę bowiem Canning Stock Route jest jednym z najładniejszych i bardziej wymagających szlaków Australii. Warto tu wrócić.

 

Michał Synowiec    

  

ZOBACZ PEŁNĄ GALERIĘ ZDJĘĆ