To była nasza siódma wyprawa organizowana pod hasłem Discoveroman.eu od 2011 roku. Tym razem jednak okoliczności samej wyprawy były inne niż poprzednio. Wszystko zaczęło się na długo przed wyjazdem w omański interior. Plan wyprawy zasadniczo był gotowy już na jesień 2013. Nie pozostało nam nic innego jak tylko czekać na uczestników ekspedycji. 

 

W okolicach Bożego Narodzenia sprawy się pokomplikowały. Paweł, który brał udział we wszystkich wyprawach od 2011 roku nie mógł przyjechać - z Michałem musieli skończyć polską edycję albumu “Legendarny Land Cruiser”. Przewodnikiem, kucharzem, pomocą techniczną itd. miałem być zatem sam. Moimi gośćmi mieli być przyjaciele z Niemiec, poznani w 2010 roku podczas TLC Camp, z którymi spotykamy się regularnie również podczas Buschtaxi Treffen – Ute Vogel i Andreas Blase. Ich imponujące doświadczenie podróżnicze, wiedza, dziesiątki tysięcy kilometrów przejechanych po Azji i długie miesiące spędzone w szlakach Jedwabnego Szlaku były prawdziwym wyzwaniem – jak przygotować trasę, żeby w ciągu zaledwie tygodnia zaskoczyć ludzi, którzy widzieli i wiedzą tak wiele?

 

Krótka i konkretna wymiana mejli - już wiem, ze lutowa wyprawa w 2014 będzie na pewno niezapomniana i zdecydowanie inna niż nasze poprzednie ekspedycje. Głównym celem będzie dotarcie do Salalah i zwiedzenie okolicznego Dhofaru. Plan perfekcyjny, tym bardziej, że po latach spędzonych miedzy pustynnymi wydmami centralnego Omanu każda okazja wyjazdu w Dhofar ma dla mnie posmak odkrywania nieznanego.

 

W końcu przyszedł luty i Ute z Andreasem zjawili się planowo na lotnisku w Muskacie. Po wynajęciu samochodu szybko udaliśmy się do hotelu. Następny dzień zapowiadał się dość długi. Punktualnie o 9 rano ruszyliśmy w głąb Omanu. Ute, Andreas, jamnik Trop i ja. Przed nami była długa ponad 600 km droga. Tego samego dnia chciałem dojechać do oazy w Muqshin i tam zorganizować pierwszy nocleg. Po około 400 km zrobiliśmy sobie dłuższa przerwę zjeżdżając zobaczyć sporą wydmę jaka jest blisko drogi przed miastem Hayma.

 

Pierwsza diuna na drodze na południe

 

Czas wymierzyliśmy doskonale. Miejsce w którym spędziliśmy pierwszą noc udało się nam osiągnąć na pół godziny przed zachodem słońca. Ustawiliśmy samochody w małym przegłębieniu terenu blisko koślawych pustynnych drzewek, jakich było pełno w najbliższej okolicy.

 

Pierwszy kemping na Muqshin

 

Pustynia wokół nas była pełna pół suchych drzewek

 

Na drugi dzień wcześnie rano po szybkim śniadaniu i kawie wróciliśmy na główna drogę, po drodze zwiedzając dziwne i opuszczone budowle blisko oazy. Tego dnia wieczorem planowałem być już na Ramlat Hashman, części Empty Quarter największej piaszczystej pustyni świata. Przed nami była długa i dość monotonna droga do malej wioski Dawkah, gdzie planowałem skręcić w kierunku masywnych i budzących respekt wydm.

 

W Dawkah kończył się nasz nudny i asfaltowy odcinek i skręciliśmy w szutrowo-piaszczysty trak prowadzący do Shisr, miejsca gdzie mogliśmy po raz ostatni zatankować nasze samochody. Odcinek 70 kilometrów do Shisr minął dość szybko i na ostatniej stacji benzynowej zalaliśmy nasze samochody po korek. Ja wziąłem dodatkowe paliwo do kanistra. Nie planowałem jechać dalej niż 80-110 km od stacji. Grubo ponad 100 L benzyny na jedno auto było ilością wystarczającą. Po drodze zatrzymujemy się w szerokim wadi, żeby nazbierać drewna na opał.

 

Drewno zebrane na wieczorne ognisko na dachu mojego auta

 

Ramlat Hashman jest najbardziej magiczną częścią Empty Quarter jaką widziałem. Ogromne i długie wydmy rozciągające się na wiele kilometrów, które tworzą coś na podobieństwo łańcuchów górskich robi na mnie wrażenie przy każdej okazji kiedy odwiedzam tę cześć Omanu. Miedzy wydmy wjeżdżamy około godziny po tankowaniu. Pierwsze diuny są dość niskie i rzadkie. Trak po jakim się posuwamy od czasu do czasu jest poprzecinany małymi, naniesionymi przez wiatr wydmami.

 

Trak prowadzący na Ramlat Hashman

 

Pierwsze wydmy widziane z traku

 

Im dalej się poruszamy tym wydmy staja się wyższe.

 

Czas mamy doskonały. Jest jeszcze kilka godzin do zachodu, a już wjechaliśmy dość głęboko miedzy diuny. Zapada decyzja, aby zrobić przerwę i przygotować szybki lancz. Miejsce na spoczynek wybraliśmy nieprzypadkowe. Mój GPS wskazywał, że byliśmy kilkaset metrów od miejsca gdzie rozbiliśmy obóz podczas wyprawy na jesień 2012. Ute i Andreas usiedli za samochodem i odpoczywali w otoczeniu pustynnej ciszy. Tutaj na Empty Quarter jedyny dźwięk jaki słychać to wiatr, a czasami jest zupełna cisza. Po lanczu wrzuciliśmy na trak i posuwaliśmy się dalej w głąb pustyni. Wielkość wydm wzrastała z każdym przebytym kilometrem. Późnym popołudniem, kiedy światło i temperatura nieco zelżała zatrzymaliśmy się blisko miejsca, gdzie na wiosnę 2012 dotarłem z Huskim i Weroniką. Byliśmy już prawie 100 km od stacji w Shisr.

 

Miejsce gdzie zatrzymaliśmy się na launch.

 

Masywne wydmy na Ramlat Hashman

 

Pod wieczór zaparkowaliśmy samochody na wydmie i uzbrojeni w sprzęt fotograficzny ruszyliśmy na pobliską wysoką wydmę. Widok na otaczający krajobraz z krawędzi wydmy był niemalże przetłaczający. Cały majestat tej największej piaszczystej pustyni otaczał nas ze wszystkich stron. Intensywny pomarańczowy kolor piasku dodatkowo wzmocniony ciepłym kolorem zachodzącego słońca robił surrealistyczne wrażenie. Usiedliśmy na skraju wydmy i podziwialiśmy widoki. Zewsząd otaczała nas cisza

 

Widok na wysokie wydmy na Ramlat Hashman

 

Nasze auta zaparkowane na wydmie

 

Trop biega po wydmach

 

Regularny kształt piasku

 

Po chwili spędzonej na wydmie wróciliśmy szczęśliwi do samochodów. Wciąż było wystarczająco jasno i do pełnego zachodu mieliśmy jeszcze dobre półgodziny. Jakiś kilometr dalej znalazłem perfekcyjną miejscówkę na nocny obóz. Rozległe i względnie płaskie plateau na zboczu wysokiej wydmy. Ruszyłem pierwszy w swojej FZJ76 chcąc znaleźć optymalny podjazd pod wydmę. Andreas za kierownica GRJ200 pozostał za mną. Nagle na drodze na szczyt zauważyłem niewielkie przegłębienie z miękkim piaskiem. Mała i lekka J7 przejechała to miejsce bez większego problemu. Niestety standardowa J200 na wąskich oponach utknęła na dobre w samym środku przegłębienia. Po którejś próbie wyjazdu wiedzieliśmy, że przygody tego dnia jeszcze się nie skończyły. Bez względu na okoliczności humory dopisywały nam świetne i razem ochoczo wzięliśmy się za uwalnianie J200 z piaskowej pułapki. Nawet Trop zaangażował się w “projekt” odkopywania samochodu.

 

GRJ200 w piaskowej dziurze

 

Trop kopie pod przednią oponą

 

Mieliśmy tylko jedną łopatę, więc każdy chwycił cokolwiek, co mogło być użyte do kopania w piasku i ruszył do pracy. Po półgodzinie Andreas postanowił ruszyć z miejsca, ale auto nawet nie drgnęło. Ostatecznie użyliśmy piaskowych trapów i długiej liny jaką w prezencie dostałem od Janka Gałeckiego ponad rok temu. W między czasie zapadła ciemność, po drugiej probie uwolniliśmy samochód z pułapki.

 

Holujemy LC 200

 

Wciąż w pułapce

 

Po wszystkim, zmęczeni i zapiaszczeni stwierdzamy, że jedynie suta kolacja dopełni szczęścia dzisiejszego dnia. Rozpalamy ognisko, jemy ze smakiem i odpoczywamy. Noc na Empty Quarter zawsze jest niezapomnianym przeżyciem. Przed północą, kiedy wiatr zupełnie ustał i wszystko spowiła kompletna cisza, biorę aparat i idę zrobić kilka zdjęć.

 

Nasz kemping w nocy

 

 

Noc była długa i zimna. Rano wstajemy i szybko robimy kawę na ognisku. Po szybkim śniadaniu i spakowaniu sprzętów sprawdzam pozycję na GPS i widzę, ze jesteśmy ponad 170 km od najbliższej asfaltowej drogi. Wracamy na trak i jedziemy z powrotem w kierunku Shisr. Zatrzymujemy się kilkakrotnie żeby zrobić parę zdjęć. Czystość powietrza rano powoduje, że widoczność jest znakomita.

 

Poranek na Empty Quarter

 

Land Cruiser w swoim naturalnym środowisku

 

Diuna 1

 

Diuna 2

 

W drodze do Shisr nagle w odległości kilometra widzimy samochody w niespotykanym tutaj kształcie. Szybko zbaczamy z traku i jedziemy w ich kierunku. Po dojechaniu na miejsce okazuje się, że dwie ekipy z Niemiec w HZJ78 przemierzają Oman i akurat tego dnia przebywały na Empty Quarter! Ponadto okazuje się, że są to przyjaciele Andreasa i Ute z wyprawy do Mongolii oraz uczestnicy zeszłorocznego spotkania Buschtaxi w Stondorf! Świat jest jednak bardzo mały!

 

HZJ78 na Empty Quarter

 

Trop i Amy. Miłość na Empty Quarter.

 

Spotkanie miedzy wydmami

 

 

Chwile później ruszamy dalej i około 10 rano osiągamy Shisr. Ute i Andreas idą jeszcze szybko zobaczyć małe archeologiczne stanowisko. Nasz cel na dzisiaj to dojechać do Salalah w rejonie gór Dhofar. Popołudniu osiągamy Dhofar. Środowisko wokół nas dramatycznie się zmienia. Surowa i pozornie martwa pustynia zamienia się w zróżnicowany krajobraz z większa ilością zieleni, która tutaj rozkwita w okresie letniego monsunu zamieniając całą okolica w gruby dywan zieleni.

 

Docieramy do Salalah bez żadnych problemów. Skręcamy prawo i kierujemy się w stronę granicy z Jemenem. Około 60 km za Salalah, skręcamy w stromy i kręty trak prowadzący nas w kierunku skalistego wybrzeża. Na końcu traku jest wspaniała plaża zwana Al Fazayah beach. To nasz kolejny cel podczas wyprawy.

 

Trak prowadzący do Al Fazayah

 

Skały na plaży w Al Fazayah

 

Kamienne "grzybki"

 

Pogoda jest również zupełnie inna. W lutym na południu Omanu panują przyjemne warunki. Nie było gorąco jak na pustyni, ale wilgotność była zdecydowanie większa. Szybko znaleźliśmy dobre miejsce na kemping i bez większego zastanawiania się wskoczyliśmy do ciepłego oceanu. Po 2 dniach spędzonych na pustyni był to zasłużony relaks. Wieczorem siadamy przy ognisku i dlugo rozmawiamy. Kiedy robi się ciemno biorę aparat i idę fotografować efekt świecących fal. Zimą w niektórych rejonach Omanu glony w morzu świecą w nocy tworząc dość iluzoryczny obraz. Następnego dnia jedziemy na koniec plaży zobaczyć niesamowity klif oraz turkusową wodę, każdy chce zrobić tu zdjęcie.

 

Świecące fale

 

Klif w Al Fazayah

 

Salalah jest tylko 60 kilometrów od nas. Ute postanawia zobaczyć tradycyjny bazar w starej części miasta, gdzie sprzedają słynne na cały Bliski Wschód kadzidło. Około południa, parkujemy nasze samochody blisko starego miasta i idziemy zwiedzić sklepy sprzedające wyłącznie słynny lokalny produkt.

 

Sklep z kadzidłami w Salalah

 

Po zwiedzeniu starej części miasta zwanej Al Hafa, ruszamy dalej robiąc przerwę na zwiedzenie Muzeum Kadzidła oraz ruin starożytnego Sumhuram oraz laguny Khor Rori za miastem Taqah. W Sumhuram rozdzielamy się na jakiś czas. Ute i Andreas idą zobaczyć miejsce wykopalisk, a ja uzbroiwszy swój aparat w 500 mm teleobiektyw jadę z Tropem w kierunku laguny fotografować przyrodę.

 

Ptaki w lagunie w khor Rori

 

Ptak, którego udało mi się podejść dość blisko

 

Po godzinie spotykamy się wszyscy razem i podejmujemy próbę znalezienia dobrego miejsca na nocleg blisko laguny. Niestety nie możemy zostać na terenie Khor Rori po zmierzchu, wiec jedziemy dalej i szukamy dogodnego zjazdu na plaże. Całe wybrzeże w tej części Omanu pokrywa długi klif z białą plaża u swojego podnóża. Po kilkunastu minutach udaje nam się znaleźć zjazd na plaże przez strome wadi. Na plaży skręcamy w lewo i parkujemy auta przy wysokiej wydmie białego piasku. Lokalizacja zostaje uznana przez wszystkich za doskonałą. Ciepła woda w oceanie ponownie podziałała jak magnes i wskoczyliśmy do wody. W nocy fale były znacznie większe niż w al Fazayah i co chwila widać było efekt świecących glonów. Zabrałem czym prędzej aparat i zacząłem robić zdjęcia.

 

Świecące fale za Taqah

 

Rano Andreas wstał najwcześniej i poszedł się kąpać w ciepłym morzu. Kolo 8 rano obudził mnie Trop, który koniecznie chciał iść biegać po plaży. Po śniadaniu w dobrych nastrojach wróciliśmy na główną drogę i kierowaliśmy się w stronę miasta Mirbat. Przed Mirbatem skręciliśmy w kierunku gór. Postanowiłem zobaczyć mała dolinę, w której rosną naturalnie Baobaby. Bylem w tym miejscu podczas poprzedniego monsunu i dolina, podobnie jak cały Dhofar, była zielona i tętniła życiem. W lutym zastaliśmy Baobaby w nastroju przypominającym wczesna europejską jesień. Brak liści na drzewach ukazał lepiej potężne pnie drzew.

 

Baobaby w Dhofarze

 

Potężne baobaby przy wjeździe do doliny

 

Z doliny Baobabów widać dobrze miasto Mirbat oddalone niespełna 12 km. Mirbat to stare miasto z bogatą historią. Starówka miasta położona jest tuż przy naturalnej zatoce, i od zawsze służyła jako przystań rybacka. Mirbat był również świadkiem wojny między Omanem a partyzantką z Jemenu w latach siedemdziesiątych. W Mirbacie zrobiliśmy szybki rekonesans wokół grobowca Bin Alego i pomknęliśmy w kierunku zamku. Był to mój piąty pobyt w Mirbacie na przestrzeni siedmiu miesięcy i dopiero teraz zastałem zamek otwarty dla wizytujących.

 

Widok z zamku na przystań w Mirbacie

 

Wnętrze zamku

  

Po wizycie w zamku pojechaliśmy na małe zakupy i dalej krętą i malowniczą drogą w kierunku miasteczka Sadah, które jest wyjątkowo malownicze. Małe miasto zbudowane przy wejściu do skalistej naturalnej zatoki z jedną główna ulicą. W Sadah zjedliśmy szybki lancz złożony z Birjani, typowej w Omanie potrawy złożonej z przyprawionego kurczaka i ryżu.

 

Sadah budynek w starej części miasta

 

Główna atrakcja dnia była wciąż przed nami. Z Sadah pojechaliśmy dalej nową i wyjątkowo atrakcyjnie położoną drogą, która wije się między górami, a skalistym wybrzeżem oceanu. Wybrzeże przypomina opisy z Hrabiego Monte Christo. Czarne skały wchodzące w głąb morza, poprzedzielane z rzadka małymi piaszczystymi plażami. Nagle w lusterku widzę, że od kilku minut jadę sam i moja niemiecka załoga gdzieś się zagubiła. Zawracam zobaczyć co się stało i widzę, że Andreas i Ute zaparkowali na plaży i obserwują coś na oceanie. Pytam co się stało i okazuje się, że Andreas zauważył delfiny bawiących się przy samej plaży. Biorę aparat z długim obiektywem i zaczynam szukać w wizjerze morskich ssaków. Grupka kilku delfinów paradowała na płytkiej wodzie zaledwie kilkanaście metrów od brzegu. Zrobiłem kilkadziesiąt zdjęć, cały czas próbując przewidzieć w którym dokładnie momencie delfiny wypłyną na powierzchnie.

 

Delfiny w Oceanie

 

Były zaledwie 20 metrów od brzegu!

 

Po sesji z delfinami ruszyliśmy dalej. Nasz punkt docelowy był około 150 km przed nami w Wadi Shwamiyah pod skałą z piaskowca blisko wybrzeża. Miejsce prawie już legendarne. Pod tę skałą było już wielu uczestników poprzednich wypraw. Resztę dnia spędziliśmy jadąc i podziwiając widoki. To nasze ostatnie chwile w górach Dhofaru.

 

Widok z drogi do Wadi Shwamiyah

 

Godzinę przed zachodem docieramy do Wadi Shwamiyah. Blisko skały gdzie planujemy spędzić noc mam schowane drewno na ognisko, które czeka tam od jesieni 2012. Na miejscu okazuje się, że stare deski nadal są w “kryjówce” i możemy rozpalić ognisko. Wadi Shwamiyah to rozległa i głęboka kotlina oddzielająca wybrzeże od płaskiej pustyni. Wieczorem jak zwykle zasiedliśmy przy ognisku. Poranek był nieco inny niż poprzednie. Wadi Shwamiyah ma swój lokalny mikroklimat i często pogoda jest tam inna. Słońce operowało słabiej i niebo było jakby przymglone. Wilgotność była spora i dolna cześć kotliny była otulona delikatną mgłą. Pojechaliśmy na rybacką przystań. Rybacy akurat wrócili z porannego połowu ze skrzyniami pełnymi kolorowych ryb. Po sesji na przystani pojechaliśmy dalej, robiąc przystanek na wysokim klifie.

 

Wybrzeże w Wadi Shwamiyah

 

Ryby z porannego połowu

 

Wzburzony ocean. W Shwamiyah ocean zawsze jest niespokojny.

 

Widok na kotlinę z klifu nad Wadi Shwamiyah

 

Na klifie spędziliśmy mniej niż pół godziny. Nasz punkt docelowy tego dnia był ponad 300 km przed nami na “Cinnamon Desert”. Ponadto planowałem odwiedzić mała lagunę w Khor Ghawi w drodze na pólnoc. Po przejechaniu ponad 90 km z Shwamiyah ponownie jechaliśmy drogą blisko oceanu. Krajobraz po raz kolejny się zmienił i był teraz plaski i nieciekawy. Wczesnym popołudniem dotarliśmy do małego miasteczka Al Kahil i tam skręciliśmy w kierunku morza. Laguna położona jest około 10 km od Al Kahil. Zaparkowaliśmy auta zaraz za przystanią rybacką i ruszyliśmy na piechotę w kierunku płytkiej laguny. Ilość ptaków w lagunie była zdumiewająca. Flamingi, mewy, kormorany, dunliny i kilka innych gatunków znalazło tutaj swoją przystań. Ponownie uzbroiłem aparat w długi obiektyw i zacząłem fotografować.

 

Laguna Khor Ghawi

 

Mewy w Khor Ghawi

 

Odlatujące flamingi

 

Po niespełna godzinie wróciliśmy do samochodów i pojechaliśmy dalej, w kierunku “Cinnamon Desert”. Trafiliśmy tam późnym popołudniem, robiąc po drodze zakupy w Duqm. Po kilku kilometrowym odcinku jazdy po twardej pustyni nagle ujrzeliśmy długą i samotną wydmę na której powierzchni zawsze jest sporo drzew. To jedyna taka pustynia w Omanie. Wydmy w kolorze cynamonu są poprzedzielane starymi skalami i wiecznie zielonymi drzewami. Miejsce mające swój niepowtarzalny urok i klimat. Z żadnej pustyni w Omanie, włącznie z Empty Quarter, nie mam tylu pozytywnych wspomnień. Do wydmy dotarliśmy jakoś pół godziny przed zachodem i postawiliśmy nasze samochody miedzy skupiskiem drzewek oddzielonych mała i płaską wydmą. Miejsce te zupełnie przez przypadek, znalazłem razem z Pawłem robiąc nocne zdjęcia dokładnie rok wcześniej, podczas lutowej wyprawy w 2013 roku. Po zaparkowaniu samochodów poszliśmy rozejrzeć się po okolicy.

 

Zielone drzewa na wydmach "Cinnamon Desert"

 

Wydmy na cynamonowej pustyni nie są wysokie. Jednak ich skomplikowany układ tworzy niepowtarzalny widok. Trop, który powoli był już zmęczony całą wyprawą szybko zorientował się gdzie (znowu) jest i nie wykazał większego zainteresowania okolicą. Poszedł spać na kocu w miejscu, gdzie przygotowaliśmy miejsce obozowiska. W nocy, która była stosunkowo chłodna i siedzieliśmy do wieczora przy ognisku, które oświetlało najbliższą okolicę. Poświata była inna niż na Empty Quarter. Okoliczne drzewa odbijały światło czyniąc cała okolicę w odczuciu zdecydowanie mniej pustą. Następnego dnia obudziłem się zupełnie skostniały od zimna. Trop leżał koło mnie w śpiworze. Wytargałem się jakoś z samochodu i zacząłem przygotowywać kawę. Dopiero kilka łyków gorącego płynu postawiło mnie na nogi.

 

Wydmy na "Cinnamon Desert"

 

Po śniadaniu wsiadamy szybko w samochody i jedziemy zrobić rekonesans w okolicy. Byłem ciekawy jak daleko ciągnie się wydma. Objechaliśmy główny masyw diuny i wjechaliśmy miedzy mniejsze wydmy. Drzewka nie opuszczały nas ani na chwilę. W małych nieckach i kotlinach było ich nawet więcej niż na głównej wydmie.

 

Drzewa miedzy wydmami

 

Widok na największą wydmę w okolicy

 

Trop na cynamonowej pustyni

 

Dotarliśmy do punku oddalonego o 12 km od nocnego obozowiska i zrobiliśmy przerwę. Ute i Andreas poszli fotografować wielbłądy jakie spotkaliśmy po drodze ja zaś szukałem bezpiecznego przejazdu między wydmami. Po chwili jednak okazało się, że jedyny sposób na bezpieczny powrót to wrócić na około trakiem jakim przyjechaliśmy.

 

Czarne Wzgórze na "Cinnamon Desert"

 

Czasu mieliśmy sporo, nasz następny punkt docelowy był oddalony niespełna 40 km w Al Khaluf. Po niewiele ponad godzinie spokojnej jazdy dotarliśmy do Al Khaluf zobaczyć “Rust Cruisery”. W Al Khaluf wciąż jest kilkadziesiąt starych Land Cruiserów z serii 40 i 70, które choć w opłakanym stanie, ciągle jeżdżą pomagając rybaków w wyciąganiu łodzi i sieci z morza. Z Al Khaluf ruszyliśmy na północ skrótem przez pustynie prowadzącym do miasteczka Hijj. Piasek w tej części Omanu jest jakby bardziej miękki, wiec mieliśmy mały nieplanowany postój.

 

Białe wydmy kolo Al Khaluf

 

 

Jak wspomniałem piasek tam jest bardzo miękki

 

W Hijj robiąc małe zakupy i skręciliśmy na południe i przez 60 km jazdy po zupełnie płaskiej i piaszczystej pustyni docieramy do pięknej białej plaży na Barr al Hikman. Tu spędzimy naszą ostatnia wspólna noc.

 

W drodze na Barr Al Hikman

 

Zupełnie płaska powierzchnia na Barr al Hikman

 

Hikman jest rozległym półwyspem otoczonym płytkimi i ciepłymi wodami oceanu z kilkudziesięciu kilometrową białą plażą. Ostatni kemping ustanowiliśmy jakoś w połowie półwyspu miedzy białymi wydmami, których wysokość była tylko nieco większa od naszych samochodów. Podobnie jak na Al Fazayah szybko rzuciliśmy się w kierunku ciepłego oceanu. Ostatnią noc spędziliśmy na miękkim białym piasku rozmawiając o całej minionej wyprawie.

 

Plaża na Barr al Hikman

 

Punkt obowiązkowy podczas wielu naszych wypraw Ostatni odcinek wyprawy spędziliśmy już wyłącznie na asfalcie. Drogą numer 32 dojechaliśmy do Sinaw, a tam skręciliśmy w kierunku Wahiba Sands. Andreas i Ute chcieli spędzić ostatnią noc na kempingu niedaleko Al Wasil. Po zrobieniu sobie wspólnego zdjęcia, wróciłem z Tropem do Muskatu.

 

Zdjęcie rodzinne

 

Podsumowanie. Siódma wyprawa discoveroman.eu była też najdłuższą z wszystkich dotychczasowych. Zrobiliśmy prawie 3200 km w ciągu jednego tygodnia. To dokładnie o 1000 km więcej niż podczas poprzednich ekspedycji. Odwiedziliśmy Dhofar, co nie zdarzyło się ani razu podczas naszych wczesniejszych wyjazdów. Zrobiliśmy nieco mniej kilometrów w pustynnym off-roadzie, ale widzieliśmy więcej miejsc i widoków. Dla mnie była to jedna z najlepszych wypraw jakie zrobiłem w Omanie od kiedy tu mieszkam. Na koniec chciałbym podziękować Andreasowi i Ute za wspólne chwile jakie spędziliśmy w Omańskim interiorze.

 

Więcej o ich podróżach możecie dowiedzieć się na ich stronie www.heart-of-silkroad.de . 

 

ZOBACZ PEŁNĄ GALERIĘ ZDJĘĆ