Ponad 21 tys. kilometrów przemierzonych w 6 tygodni 30-letnim Land Cruiserlem BJ40. O takiej wyprawie warto poczytać. Opowieść "Droga na Wschód" Piotra Kulczyny to autentyczna relacja z wyprawy ojca i syna, którym zamarzył się podbój dalekiej Syberii i Mongolii. Jak na wytrawnych poszukiwaczy przygód przystało, w spartańskich warunkach, nierzadko zdani tylko na siebie, przeżyli i zobaczyli wiele, o czym nie sposób przeczytać w najlepszych przewodnikach. Wszak Syberia, Mongolia i Kaukaz mienią się nie tylko egzotyką Wschodu, ale też wciąż wieloma miejscami, do których cywilizacja Zachodu jeszcze nie dotarła. Zapraszamy do lektury fragmentów książki "Droga na Wschód". Jeśli zainteresuje Was ta opowieść, szukajcie jej w księgarniach oraz...  na Toyota Land Cruiser Festival, gdzie będzie okazja spotkać autora.

 

  

 

Fragmenty książki

"Droga na Wschód"

Piotra Kulczyny

 

[...] Zaraz po powrocie z wyjazdu do Azji Mniejszej, e co ja mówię po powrocie, już w trakcie długiej i monotonnej drogi z Grecji myślałem o Syberii. Kraina ta cały czas siedziała w mojej głowie i wszystko co robiłem zmierzało w tym właśnie celu … by pojechać i zobaczyć bezkres przestrzeni ujrzeć własnymi oczami to o czym czytałem co prześladowało mnie w snach, w marzeniach, gdy odkładając książkę biłem się z myślami... Czy ja żyjąc w czasach carskich restrykcji tłumiących kolejne zrywy narodowościowe zamartwiałbym się zesłaniem?  Słowo katorga, gułag, kibitki, sybir budziło we mnie srogie myśli a wyobraźnia kreśliła kolejne obrazy… Nie wyobrażalne cierpienie, głód, strach, przenikliwe zimno, które przeszywało moje kości na samą myśl o setkach kibitek zmierzających na wschód w biała przestrzeń wszechobecnego mrozu i strachu samotności. Ale było coś jeszcze, dziesiątki stronic książek pochłanianych przeze mnie - oczami wspomnień zesłańców spisanych na kartach, które nie czytałem a wchłaniałem całym ciałem czując i widząc to co bohaterowie powieści. W kolejnych relacjach zesłańców zauważyłem pewną zadziwiającą zbieżność coś co łączyło je, spajało w jedna całość i nie mam tu na myśli opisów strasznego głodu zmęczenia czy patetycznych słów i wyznań mówiących o tęsknocie za krajem i zmarnowanych latach spędzonych z dala od ukochanej ojczyzny. We wszystkich wspomnieniach przeplatał się watek pięknej wręcz dziewiczej przyrody, cudownej krainy, świata oderwanego od rzeczywistości. Ucieczka marzeniami w bezkres piękna krajobrazów, który pozwalał przetrwać mroźne zimy, fizyczny ból, zmęczenie nadludzką pracą, tęsknotę za ukochanymi istotami oddalonymi tysiące kilometrów i tą niepewność jutra która szarpiąc całym ciałem w chwilach bezsilności ogarniała umysły zesłańców. Przyroda pozwalała przetrwać. I to właśnie chciałem zobaczyć.

 

 

[...] Nadal pozostawał kłopot dostania się do Rosji. Opcja Ukraińska upadła zupełnie. Przez Białoruś tez nie uśmiechało nam się brnąć, zresztą i tak nie mieliśmy wiz. Pozostała Litwa i Łotwa co wiązało się z nadłożeniem kilkuset kilometrów. Wtedy jeszcze wydawało się to sporym nadkładem i czasu i kilometrów. Nie znaliśmy realiów podróżowania po Rosji a co więcej po Mongolii. Gdzie te kilkaset kilometrów teraz jawi się jak skromna przebieżka przed przygodą pokonania tysięcy kilometrów bezdroży, gdzie odległość pięciuset kilometrów nie ma absolutnie żadnego znaczenia i jest tylko skromniutkim dodatkiem do przebytej drogi. 

Mapa naszej podróży przez kilka miesięcy przygotowań bardzo ewoluowała z czternastu tysięcy zrobiło się szesnaście by w efekcie końcowym dobić do prawie dwudziestu jeden  tysięcy ale o tym powoli. Z czasem dochodziły kolejne miasta a nawet krainy i kraje, które nie były w planie trasy. W trakcie  pokonywania kolejnych etapów wyprawy ponosił nas duch dawnych globtroterów godnych Tony Halika, Lepeckiego, Szwarc Bronikowskiego upsss… chyba troszkę mnie poniosło ale komercyjny charakter podróżowania Cejrowskiego czy Wojciechowskiej ni jak się ma do tego co nas czekało, jakie  przygody zgotował nam duch podróżników. Jestem przekonany że to nie tylko ślepy los kieruje nasza droga ale jakiś przedziwny przypadek jakaś dziwna siła, która każe nam skręcić właśnie w tą a nie w inną drogę i rozwinąć tym samym przygodę i przygody w które obfitowała nasza podróż.

 

 

[...] Ech… jednak polityka i sytuacja na świecie rozwijała się w niedobrym kierunku dla wszelkich podróży na wschód. Rosja była obciążana coraz nowymi sankcja a i sama odgryzała się co rusz Europie tym samym grożąc czymś wiele gorszym. Po zajęciu Krymu poczynania Kremla stawały się nie przewidywalne, nasza propaganda telewizyjno prasowa zdawała się jeszcze podjudzać i nakręcać spirale nieprzychylności Rosji do krajów Unii Europejskiej a już w szczególności do Polski. Poniekąd byliśmy sami sobie winni popierając pucz na Ukrainie, ale ekspansja Rosji na Krym przeszła wszystkich oczekiwania. Konflikt zbrojny zawisł na włosku. Tym samym nasz wyjazd!!! Zdaje sobie sprawę czym jest wyprawa dwóch szalonych Polaków wobec wielkiej polityki ale dla mnie to właśnie było najważniejsze i jedno tylko się liczyło, by jak najszybciej zapanował spokój. Moje prośby wypuszczane codziennie w monitor komputera, sprawdzając sytuacje polityczną zostały wysłuchane. I wydawało się ze sytuacja zaczyna się stabilizować. Było to bardzo pozorne i chwilowe ale na tyle uciszyło świat, że znajomi z mniejszym impetem stukali się w głowę na wieść o naszych planach. Nie znalazł się ani jeden człowiek, który by nie zadał sakramentalnego pytania a raczej pytań – nie boicie się? I zaraz drugie – po co wy tam jedziecie? Na całe szczęście Urszula już dawno zaprzestała tego rodzaju dywagacji i nie zamęczała mnie - nas swoimi obawami. Wiedziała że jesteśmy szaleni i ze nasze pomysły czasami są na pierwszy rzut oka nieobliczalne … Ale to tylko na pierwszy rzut bo cały wyjazd skrzętnie zaplanowałem a przygód i spotkanych ludzi i ich zachowań nie sposób przewidzieć. Nawet w najspokojniejszych częściach świata zdarzyć się może przykry incydent czy wypadek. Chociaż ja wychodzę z założenia ze najbezpieczniej jest tam gdzie jak najmniej turystów komercji i pieniądza, gdzie ludzie traktują podróżnika jak gościa jak przybysza z dalekiego świata, który tylko uświetnia ich przybytek nie stając się jednocześnie sakiewka pełna pieniędzy. Ugoszczenie i nakarmienie staje się świętym obowiązkiem i ogromną  frajda gospodarzy a dla nas zaszczytem i kolejnym doświadczeniem podróżnika amatora.

 

 

 

[...]Gdzieś daleko za nami pozostała Mongolia, Syberia,  Kaukaz, jeszcze kilka dni i dojedziemy do domu. Parę lat temu mówiąc  o trzech tysiącach kilometrów wyprawy myślałem  jak o wielkiej, prawie nieosiągalnej drodze jaką musimy pokonać. Dziś to niespełna sześć dni spokojnej jazdy,  było czymś tak normalnym jak wyjazd do miasta na zakupy. W tych krótkich chwilach, zagubiony gdzieś w świecie w miejscu zupełnie obcym a jednocześnie tak bliskim memu sercu. Myślę o Urszuli, domu, koniach, moim lesie. Wracam pamięcią  do rodziców, których już nie ma od tylu lat obok mnie a których tak bardzo mi brakuje. Bawię się wspomnieniami, odkrywam na nowo chwile, które spędziłem z ukochanymi synami.  Powracam w myślach, gdy we trójkę wraz z Stasiem rozpoczynaliśmy naszą  wspólną wędrówkę po świecie , pełnym tajemnic ukrytych przygód i wspaniałych przeżyć. Na początku były Pałuki potem Mazury, Bieszczady i tajemniczy Dolny Śląsk. W szrankach czekała Słowacja, Węgry, Rumunia by stoczyć z nami pojedynek i nauczyć nas podróży po nieznanym świecie. Pierwszy oficerski stopień wytrawnych podróżników nadała nam Ukraina ze swymi pięknymi dzikimi Gorganami, Pokuciem i Podolem. To na stepach Besarabii zdobyliśmy drugą gwiazdkę oficerów wyprawowych. Łamiąc przedni most w naszym malutkim Samuraju, zdaliśmy egzamin z przetrwania, stalowych nerwów i zaradności wytrawnych globtroterów.  Nabierałem coraz większej świadomości, że pewien etap moich podróży mojego życia należy zamknąć, że moi chłopcy którzy do tej pory nie odstępowali mnie na krok idą swoją drogą. Staszek ostatni raz pojechał ze mną w 2010 roku gdy zdobyliśmy razem Inflanty i Zatokę Fińską. Pływając promami z naszą Toyotą po estońskich wyspach, po czym co innego zajęło jego zainteresowania. Paweł mój wierny druh podróży, niezastąpiony pilot i wspaniały gawędziarz postanowił ożenić się z Majką i założyć własną rodzinę. W zespole pozostawałem sam. Dumałem nad tym wszystkim, obrazy dawnych przygód podgrzewała gorąca kawa a szum strumyku pisał w mej głowie melodie nie tak odległych wyjazdów. Z zadumy wyrwał mnie głos Pawła: co tak siedzisz nad tą kawą ?

 

 

 

[...] Jeszcze dwie godziny kluczyliśmy wąskimi górskimi przesmykami, czasami przeskakując po kamieniach wyginając nasze zawieszenie we wszystkie możliwe strony. Były  strome zjazdy,  tak ostre, że bałem się czy aby nie zrobimy fikołka przez dach, to znowu wspomagałem silnik reduktorem aby wydrapać się po górę. Paweł stawał na haku obciążając tył samochodu i na zmianę wskakiwał na kangurkę dodając kilogramów z przodu auta, jak by to miało czemuś pomóc. Ale sprawiało wrażenie  szansy na to że nie spadniemy koziołkując w przepaść. Byliśmy już tak przyzwyczajeni do ekstremalnej jazdy że każdą przeszkodę braliśmy jako dopust podróżników. Pokonywaliśmy ją tak sprawnie, bez zbędnych dyskusji i wyrzucania sobie nawzajem niewłaściwie wybranej drogi… była przeszkoda należało sobie z nią poradzić i przejechać dalej. Interesował nas tylko sprawny przejazd  to był naprawdę prawdziwy offroad. Nie wyjeżdżony szlak dziur i kałuż stromych zjazdów, dziesiątki razy pokonanych stoków przyleśniczówkowej hałdy. Każdy kilometr, metr przejechanych bezdroży Mongolii był wielką niewiadomą był naszą przygodą. Wszyscy w trójkę spisaliśmy się na medal. Samochód jako nasz wierny druh podróży, Paweł jako pilot pierwszej klasy, i ja jako kierowca; pokonaliśmy góry mongolskiego Ałtaju. Wąskie przesmyki, kamienne płaskowyże, wyschnięte koryta rzek, bezludne tereny półpustyni, niezmierzone stepy, po horyzont ciągnące się swoim bezkresem przestrzenie  ciesząc się każdą minutą naszej wyprawy. Wielbłądzim szlakiem pokonaliśmy upiorny upał pustyni Gobi zapijając wszechobecny kurz nie najświeższą wodą z nagrzanych plastikowych bukłaków. Szerokim  na kilka metrów szutrowym traktem zjeżdżaliśmy stromo w dół. Spod naszych kół niczym z katapult wyskakiwały kamyki robiąc taki hałas, że z trudem mogliśmy rozmawiać. Obok naszego szlaku ze skał wypłynął najpierw strumyk ociekając wąską stróżką po kamiennych zboczach.  Płynął wąziutko, nabierając wody z każdym metrem zamieniał się w wąską  tasiemkę, stróżkę wody by po chwili przeistoczyć się w strumień a w dziesięć kilometrów dalej podróżowaliśmy doliną szerokiego na metr potoku. Byłem zmęczony, minęło dopiero co południe a ja opadłem z sił, plecy dziwnie pobolewały zdrętwiała lewa łopatka chciałem odpocząć.   Obok trzech jurt zatrzymałem auto wyszedłem, przeciągnąłem zmęczone ciało Paweł polał mi kark zimną wodą zaczerpniętą z potoku. Z jednej jurty wyszedł nie duży mężczyzna o skośnych oczach, ciemnej pomarszczonej twarzy ale o zupełnie innych rysach jak dotąd poznani Mongołowie . Która bardziej przypomina tatara niż Mongoła. Przedstawił się i rzeczywiście nie był Mongołem tylko kazachskim myśliwym. Gestem dłoni zaprosił nas do jurty. Obszerne wnętrze wyglądało zupełnie inaczej niż to jakie widzieliśmy kilka tysięcy kilometrów wcześniej u mongolskich nomadów. Przede wszystkim tak nie śmierdziało łojem i skórami z kóz i baranów. Gospodarz poczęstował Pawła i mnie pieczonym mięsem w glinianym kubku podał  napar z jakiś ziół… I wyszedł zostawił nas samych w jurcie, nie wiedziałem, że w cieniu skór siedzi mała dziewczynka i bacznie nam się przygląda.

 

ksiazka droga na wschod piotr kulczyna

 

 Książka ukazała się nakładem wydawnictwa Vectra. Polecamy!

 

GALERIA ZDJĘĆ

 

 

 

 

 

 

 

Galeria

01
DSC00013
DSC00023
DSC00040
DSC00045
DSC00496
DSC08603
DSC08753
DSC08887
DSC09018
DSC09494
DSC09723

Pełna galeria