Wiosna w tym roku zaskakiwała nas już kilkakrotnie. Było już ciepło, było już i zimowo. Na maj oczekiwaliśmy że rodzinnie się go spędzi gdzieś na słonku, w atrakcyjnych okolicznościach przyrody. To nie w tym roku niestety... Koncepcja została zmieniona i postanowiliśmy wypuścić się dalej z nastawieniem na zwiedzanie.

 

W ten oto sposób o godzinie 2.00 znalazłem się za kierą hiluxa zapakowany na 4 dni w drodze do krainy wiatraków i drewniaków. Wyjazd króciutki więc paka wypełniona głównie powietrzem i dwoma walizkami. Wyjazd króciutki więc do dyspozycji pozostaje jedyna słuszna droga autostradą na Berlin. Bo szybko, choć w Polsce nie tanio (w jedna stronę oplata autostradowa to ponad 170 zł). Tankowanie tuż za Poznaniem, żeby nie stać w kolejce na przygranicznych stacjach gdzie cena litra paliwa dochodzi do 6 zł. Śniadanie w przydrożnym, niemieckim barze i dalej w trasę po cienkich i starych asfaltach które Helmuty wprawdzie remontują ale niespiesznie. Fatalna pogoda sprzyja oszczędnościom. Tempomat ustawiony na 120km/h a na komputerze dawno nie widziane spalanie niewiele powyżej 8 litrów na 100 km …

 

 

Po nastu godzinach jazdy wtaczamy się do Holandii. Początkowo bez fajerwerków. Regiony OVERIJSSEL i GERDERLAND lesiste i swojskie. Inaczej robi się dopiero w FREVOLANDZIE gdzie pojawiają się depresje (niskość poniżej poziomu morza pokazuje nawigacja) i absurdalne klimaty w stylu: jedziemy kierunku połączenia lądowego między zbiornikami wodnymi które widzę na mapie, już widać wodę i sitowie i wszystko znika, auto zanurza się w obszernym tunelu. To wszystko już po zjechaniu z autostrady, gdy kierujemy się na miasto LELYSTAD. Wąziutkie, ładne drogi i po minięciu wymienionej wcześniej miejscowości atrakcja dla której tu przyjechaliśmy – droga poprowadzona po grobli, 30 km jazdy środkiem morza :) A niespodzianki np. w postaci kanału dla dużych oceanicznych statków zbudowany z betonu, wysoooko nad nami.

 

 

 


Do celu docieramy późno, jest już prawie 17-ta. Jesteśmy w miasteczku SCHROOL gdzie czeka na nas zawczasu zarezerwowane lokum. Wszędzie ścieżki rowerowe równo wyłożone czerwonym asfaltem, zabierające jezdnie tak że mieści się tylko jedno auto. Rowerzysta ma tu pierwszeństwo. Jeśli już zwolni drogę, można minąć się z autem nadjeżdżającym z przeciwka … Miła kolacyjka w jednej z tutejszych restauracyjek skutkuje smakowaniem szparagów i miejscowych wędlin i innych specjałów a potem... nad morze. W miejscowości PETTEN znajdujemy szeroka plażę i zabudowę przypominająca Ursynów w latach 80-tych. Hotele w postaci betonowych klocków psujących morskie widoki. Ludzi mało, szeroka plaża i wiatr.

 

 

Jeszcze krótka wizyta w sklepie i miły wieczór na kanapach w domku. Po odpakowaniu sześciopaku okazuje się, że nie znieczulimy się po długiej drodze. Przez folie nie było widać, że do koszyka włożyliśmy produkt lokalnego browaru AMSTEL ale z dużymi zerami na puszkach :(. Na rozmowach czas leci szybko. Jest jeszcze widno, młodzież turkocze po brukach na hulajnogach i tylko ta godzina – prawie 11 a jest jasno...



Następny dzień to piątek a w każdy piątek od kwietnia do września w pobliskim ALKMAAR odbywa się targ serowy. Zwyczaj ten sięgający swymi korzeniami 1365 roku, kiedy to na Waagplein w centrum miasta ustawiono pierwszą wagę do ważenia sera przetrwał tylko tutaj. Kiedyś holenderska codzienność, dziś funkcjonuje jako turystyczna atrakcja. Choć... nie tylko. Nadal specjalna komisja ocenia produkty poszczególnych cechów wycinając serowych bułach otwory i oceniając ich jakość. Sery produkowane przez cztery różne cechy są ważone a następnie wracają na plac gdzie są ładowane na specjalne wózki i przewożone do znajdujących się poza placem ciężarówek, które rozwożą towar po kraju. Przedstawiciele cechów ubrani są w tradycyjne białe stroje, wyróżniaj ich tylko kolory wstążek na kapeluszach. Podzieleni na siedmioosobowe grupy nosiciele układają swoje produkty na specjalnych nosidłach (w tych samych kolorach, co wstążki) i biegiem przemieszczają się między waga a placem. A maja co nosić. Na noszach naraz mieści się do 130 kilo!

 

 

 

 

Całe widowisko rozpoczyna się od 10 rano. Byliśmy już przed 9-tą, spokojnie zaparkowaliśmy w samym centrum i piechotką udaliśmy się podziwiać uroki miasta. Około 10-tej miasto zablokowały autobusy i tłumy turystów. Plac otaczał tak gęsty kordon ludzi, że dopchać się bliżej nie sposób. Zobaczyliśmy co chcieliśmy i szybciutko uciekliśmy stamtąd zanim te tłumy rusza do swoich aut i autobusów na drogę …


Dalej pojazdy nasze skierowaliśmy do ZAANSE SCHANS. Miejsce to znane jest ze skansenu w którym nad kanałkami można zwiedzać kolorowe, zabytkowe domki ale przede wszystkim wiatraki. Budowano je od około 1600 roku do napędzania pomp osuszających teren. Jednak wynalezienie i opatentowanie przez Cornelisa Corneliszoon’a wału korbowego (przenosił siłę z kręcących się dookoła łopat wiatraka, na ruch „do przodu i do tyłu” ), w 1592 r spowodowało iż obszar ten stał się pierwszym centrum przemysłowym Europy gdzie ponad 1000 wiatraków napędzało różne maszyny: tartaki, młyny, produkowano w nich olej, farby, tabakę, musztardę. Do naszych czasów przetrwało tylko kilkanaście. Po roku 1850 wkroczyły do Holandii maszyny parowe i już nie były potrzebne...

 

 

 

Wracamy do Alkmaar korzystać z uroków holenderskiej kuchni. Tym razem jest to kuchnia turecka ;) Po drodze rzut oka na mape w nawigacji i okolicę. Cała ziemia podzielona jest tu na małe wyspy poprzedzielane mniejszymi lub większymi kanałami a mapa przypomina drobna niebieska krateczkę...
Po porannym zamieszaniu nie ma już śladu. Alkmaar to ponownie małe, ciche miasteczko po którym najlepiej chodzić piechotą lub jeździć rowerem. Z ciekawostek – bardzo duży miejski parking jaki udało się nam znaleźć wybudowano … pod kanałem.


 

Następny dzień przeznaczamy na zwiedzanie KEUKENHOF – największego parku kwiatowego w Holandii. Tu znów sprawdza się nam strategia wczesnego wstawania i zwiedzania w jak najwcześniejszych godzinach. Po przyjeździe ogromna łąka jaka wykorzystują tutaj na parking jest jeszcze pusta. Wychodząc zastaniemy ja już całkowicie wypełniona autami.

 

 

 

Ogród otwarty jedynie przez 8 tygodni w roku. Mówi się o nim, że jest jednym z najpiękniejszych ogrodów na świecie. Powstał 1949 roku jako wystawa holenderskich kwiatów. 

Keukenhof w liczbach: 

- 42 milionów odwiedzających od początku istnienia 
- największy park roślin cebulowych na świecie 
- 32 hektary kwiatów, oczek wodnych i strumyków 
- 4,5 milionów tulipanów w 100 odmianach 
- 15 kilometrów tras spacerowych 
- jedno z najbardziej "obfotografowanych" miejsc na świecie 
- 7 milionów cebulek sadzonych ręcznie

każdego roku 
- ponad 2500 drzew w 87 odmianach 
- w 2008 pojawił się tam największy tulipan na świecie 
- najbardziej popularna atrakcja w Holandii w ciągu ostatnich 60 lat

Na miejscu może ludzi i kwiatów. Jednak spotyka nas lekki zawód. Początek maja – wiele tulipanów już przekwita a z tarasów widokowych nie widać łanów kwiatów – zostały już zebrane. Nie mniej miło spędzamy tu czas. Szkoda, ze nie można poruszać się tu rowerem albo chociaż hulajnogą - przestrzenie po których się poruszamy są duże ale i tłumy spore więc rozsądnie obsługa zabrania rozbijania się pojazdami ;)

 


 

Kolejny punkt wycieczki – AMSTERDAM

Dojazd bardzo wygodnie autostradą z 6 paskami ruchu w każda stroną. Parkowanie w centrum właściwie bez problematyczne (sobota?) bez korków. Potem kilkugodzinny spacer po mieście pomiędzy kanałami, muzeami, charakterystycznymi sklepami z zielonym liściem.

 

 


I to już finał wyjazdu.


Następny dzień to pakowanie aut o 6 nad ranem i autostradowy skok do domu

 

Pozdrawiam

Irek Rek

www.bluephoto.pl

 

ZOBACZ PEŁNĄ GALERIĘ ZDJĘĆ