Budzik dzwoni bez litosci już przed druga rano. Za chwilę rozpocznie się przygoda – SYCYLIA !!! Dopychamy ostatnie bagaże i mocno zaspani wytaczamy nasze 4 koła na asfalt na pobliskie miejsce zbiórki, gdzie spotkamy się z pozostałymi 2 autami wraz z ich zapewne równie niewyspanymi załogami. Przed nami prawie 3000 km na wyspę przez Greków ongiś nazwaną Trinacria czyli "ziemią o trzech czubkach"...

 

mapa

 

Zima, spoglądając na zasypane śniegiem i mroźne zaokienne krajobrazy postanowiliśmy za cel naszych urlopowych peregrynacji wybrać ta spalona słońcem i wulkaniczna lawą wyspę. Pomysły były rózne – moze Toskania? Za blisko! A przecież będąc w Grecji tak szukaliśmy antycznej architektury. A takowa wraz z ciepełkiem i dreszczykiem emocji spania pod wulkanem znajdziemy właśnie na Sycylii.

Polska-Czechy-Austria

Pierwszy dzień mamy zaplanowany bardzo ambitnie – ponad 1000 km (w tym nasza ojczysta, pozbawiona autostrad ziemia). Celem podroży na pierwszy dzień jest jakis miły holelik nad jeziorem Worthersee w Austrii. Zanim tam dojedziemy robimy sobie jeszcze pamiątkowe zdjecie w fotoradarze za Jankami. Troche to studzi temperamenty kierowników – przed nami jeszcze wiele takich szarych skrzyneczek. Droga mija za wolno, z rekami zaciśniętymi na kierownicy, czasami puszce z nadrukowanym czerwonym bykiem. Pierwszy postój – McDonald’s, kawa i kanapki i dalej w drogę.

tak przez Czechy w których zapomnieliśmy kopić winiety na granicy by potem nerwowo (wysokie mandaty maja Czesi) poszukiwać jej na stacji benzynowej (nabyliśmy ją za złotówki, opłacała sie na 30 dni za około 70 zl). A warto było! Tuż przed granicą austriacką stoi sobie niewinnie radiowóz z policjantami wypatrującymi pilnie przez lornetki nieoklejonych winietą aut. Cfany kierowca przejeżdża przez całe Czechy a tu… przykra niespodzianka. Odradzam.

Po przekroczeniu granicy znów winieta, tym razem na 10 dni (7,90 Eu). I pierwsze zaskoczenie. Przed wyjazdem nastawialiśmy sie na odkręcanie haków holowniczych bo podobno tu nie mozna jeżdzić z zamontowanym bez przyczepy. A na parkingu stoja dwa miejscowe auta i haki stercza sobie wesolutko, nie odmontowane …

 

Następna niespodzianka – Austriacy wybudowali nowa autostradę! Już około 30 km od Czeskiej granicy pomykamy po pieknym, nowiutkim asfalcie, którego nie ma na mapach nawigacji. Tym sposobem bardzo szybko i sprawnie docieramy i omijamy Wiedeń by ruszyć autostrada na Gratz. Za nami już blisko 700 km, jeszcze ponad 300 km i pierwszy postój na który wybieramy małe ale bardzo urokliwe miasteczko Velden połozone na zachodnim krańcu jeziora.

Z nadzieja na odpoczynek w pięknych okolicznościach przyrody i niezbyt drogi nocleg zjeżdżamy do miasteczka VELDEN. Miasteczka bo miasto ze względu na rozmiar miejscowości to zbyt wielkie słowo  ;). Prawde powiedziawszy za cel pierwszego noclegu obraliśmy Klagenfurt (większą miejscowość, łatwiej o nocleg) ale przeoczyliśmy zjazd z autostrady i… nie żałujemy.

 

VELDEN

Zlokalizowane na zachodnim skraju wydłużonej rynny jeziora Wörther. Jest to jedno z najcieplejszych jezior alpejskich - dzięki gorącym źródłom przeciętna temperatura wody od czerwca do września to  21°C !!! I jest krystalicznie czysta !!! (wg portalu www.austria.pl - jakość wody pitnej). Samo miasteczko jest jednym z najpopularniejszych kurortów nad jeziorem. Bardzo zadbane i wypielęgnowane sklada sie chyba tylko z hoteli i restauracji + kilka salonów samochodowych z zabytkowymi klasykami. W miejscowym kasynie zaś co roku odbywają się turnieje pokerowe.

 

mapa

Velden

Velden

Velden

 

Nasz mały hotelik znajdujemy raczej szybko i po krótkich negocjacjach cenowych zostawiamy rzeczy by udać sie na obiadek w jakims miłym lokalu nad jeziorem. Nie marudzimy zbyt długo, rzęsisty deszcz lejący na głowy całe wiadra wody zmusza do wstapienia do pierwszego z brzegu. Wchodzimy do przybytku stanowiacego rodzaj namiotowej wiaty zbudowanej na pomoście. Widoki i klimat – bardzo sympatyczne. Do monentu gdy obsługa nie podnosi elektrycznie sterowanych okien 8) przez co robi się odrobine za duszno i parno ale tylko przez chwile. Austriackie jedzonko jest pyszne i niedrogie. Będziemy potem wspominać tą restauracyjkę gdy we Włoszech, smetnie noga za noga wlecząc sie po miasteczkach w poszukiwaniu otwartych lokali…

Oprócz ładnych widoczków, czystej wody, zadbanych i wypielęgnowanych alejek oraz zamku z XVI w. w którym rozgoscił sie niestety wysokogwiadkowy hotelwww.schlossveldencapella.com miasto nie ma za wiele do zaoferowania. Ale to wystarczy na jeden miły wieczór z rodziną. Spacerujemy odrobine po mieście by wreszcie wrócic do hotelu i polozyć nasze zmeczone podróżą ciała w przytulne łóżeczka.

Rano śniadanie i w drogę. No może nie od razu… Chwile czasu trwało usunięcie awarii w jednym z aut. Pęknięta obejmę na przewodzie chłodnicy usunał mechanik NA STACJI BENZYNOWEJ 8) . Na szczęście znajdujemy taka wyposażona w podnośnik kolumnowy i dobre chęci obsługi (jak dobrze, że nawigacja ma taka funkcję!). 20 Eu + koszt płynu chłodniczego załatwiło sprawę.


Dalsza droga, już bez zakłóceń prowadzi nas do granicy austriacko-włoskiej i dalej do nastepnego punktu na mapie podróży. Jeszcze dziś czeka na nas Wenecja i Ferrara.

Trasa mija monotonie, z jedna niespodzianką. Wydawało się, że Włosi mają tyle autostrad, ze wiecej nie potrzeba a tu pod Wenecja droga zaskakuje nowymi zjazdami nieobecnymi na mapach papierowych nie mówiac o nawigacji. A kierowanie sie nawigacją w takiej stytuacji skutkowało „przejechaniem” wszystkich wyrażnie oznaczonych zjazdów i konieczność nadłożenia drogi. Na poczatek przedzieramy się przez uliczki Mestre – zaplecza mieszkalnego przemysłowej Marghery. Miasta te połozone na brzegu zatoki powstały dopiero po Pierwszej Wojnie Światowej. W Magherze ulokowano wówczas zaklady przemysłowe majace dać zatrudnienie podupadającej Wenecji. W efekcie spowodowało to odpływ jej mieszkańców do tańszych i blizszych miejsc pracy mieszkań w Mestre. Nie mówiąc o zanieczyszczeniach – woda w lagunach nie jest pierwszej, co ja mówie nie jakiejkolwiek jakości – po prostu szlam o lekko nieprzyjemnym zapachu. Do sławnego miasta prowadzi z wybrzeża grobla z drogą wybudowana w 1933 r dla robotników dojeżdżających do fabryk na wybrzeżu oraz tory kolejowe poprowadzone jeszcze w XIXw. przez Austriakow. Tu kończy sie asfalt. Auta trzeba zostawić na wielopoziomowym parkingu i ruszyc na spotkanie z Wenecja.

 


 

 

WENECJA

Ponad 1000 lat sprawowała niepodzielne rządy na znacznych terenach w basenie Morza Śródziemnego. Jej obywatele zyskali majątek i znaczenie dzięki kontaktom handlowym ze wschodem. W epoce krucjat Wenecjanie transportowali i zaopatrywali wojska krzyżowców, co zaowocowało ważnymi przywilejami handlowymi.  To podszepty jej władców skłoniły uczestników czwartej krucjaty do ograbienia w 1204 r Konstantynopola z czego miasto czerpało zyski zarówno w łupach jak i zajętych bizantyjskich terytoriach .

Wenecji w Europie nie lubiano. W 1508 r powstała Liga, której przewodzili papież Juliusz II, król francuski Ludwik XII, cesarz Maksymilian I i król Hiszpanii i skupiła wszystkie potęgi europejskie w obozie wrogim Wenecji i postanowiła zniszczyć jej imperium. I co z tego skoro gdy w 1516 r. zakończyła się wojna, okazało się, że dyplomaci weneccy zagwarantowali miastu kontrolę nad terenem równym niemal dawnemu? Pomimo wojen, zmiany szlaków handlowych, prób przewrotów, ekskomuniki papierza republika trwala nadal.

Jej istnienie załakończył Napoleon 12 maja 1797 r.  wymuszajac zgodę na likwidacje republiki. Zmienne losy historii powodowały przyłaczenie miasta to do królestwa Włoch, to do Cesarstwa Austo-Węgierskiego by ostatecznie w 1866 znów trafiła w granice Włoch. Miasto podupadło z potegi stajac się atrakcja turystyczną.. 

Tyle historii, pora na dzień dzisiejszy. Wenecja otwiera swoje podwoje na kilka sposobów. Z parkingu mozna pójść pieszo, popłynąć taksowka której naganiacze ustawiaja sie w przystani albo popłynac tramwajem wodnym. Wybieramy tą ostatnia mozliwosc a poniewaz jest nas spora grupka (10 osób ;) kupujemy bilet grupowy i płyniemy.

Funkcjonują tutaj dwa rodzaje tramwajów wodnych:

  • vaporetti, które służą wolniejszym rejsom po Canal Grande i na innych zatłoczonych trasach,
  • motoscafi, które kursują tam, gdzie natężenie ruchu jest mniejsze.

ACTV dysponuje trzema rodzajami biletów turystycznych:

  • całodobowym (9,30 Eu),
  • trzydniowym (18,08 Eu)
  • oraz siedmiodniowym (30,99 Eu),

które są ważne we wszystkich autobusach i tramwajach wodnych kursujących w granicach administracyjnych Wenecji. Za 7,75 Eu można kupić ważny 12 godzin bilet na jedną z trzech konkretnych tras na Canal Grande, wyspach północnej części laguny (w tym Torcello, Burano i Murano) oraz do Chioggia via Pellestrina i z powrotem.

Za cel podróży obieramy Pl. św. Marka. Warto poplynąc tam tramwajem ze wzgledu na fakt, że większość najciekawszych obiektów jest rozlokowana właśnie na trasie podrózy przy Canale Grande (link)  z głównymi fasadami skierowanymi tak że widać je bardzo dobrze tylko z wody. Sam kanał wijąc się na  długości niemal 4 km dzieli miasto na pół.

 

Wenecja

wenecja

wenecja

wenecja

 

 


 

FERRARA

Droga prowadzi nas coraz bardziej na południe. Z Wenecji wyjeżdzamy pózno wiec dosyć szybko rozgladamy się za miejscem postoju. W planach na dzień dzisiejszy jest FERRARA od 1995 wpisana  na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Miasto jako księstwo swój najwiekszy rozkwit przezywało od 1240 gdy trafiło we władanie rodu d’Este. W 1385 rozpoczęto budowe zamku św. Michała, a w 1391 założono uniwersytet. Wśród wielu artystów, malarzy poetów i muzyków (wśród nich Petrarka) na dworze d’Este przybywał również Mikołaj Kopernik.

Przejechawszy przez bardziej smętne, przemysłowe przedmieście docieramy do zabytkowego centrum. Tutaj hotel (tym razem zaszalejemy – w poblizu starówki), bagaże i juz robi sie wieczór. Bedac w tak ciekawym miejscu nie sposób zostac w pokojach.  Pomimo zmeczenia Wenecją i długa jazdą ruszamy poczuć klimat renesansu i… włoskich potraw. Na poczatek spacer na pobliska starówkę. Tuż zaraz pod pod samych hotelem widac pierwszą z atrakcji miasta - fortyfikacje bastionowe z XV-XVI w. (dł. 9 km) które są jednymi z najlepiej zachowanych umocnień renesansowych we Włoszech. Dalej naszą uwage zwraca najbardziej charakterystyczna budowla w miescie tj. Castello Estense (budowany od 1385, przebudowany po pożarze w 1554). Juz z daleka widać jego masywne, ceglane bastiony, jednak najwieksze wrażenie robi gdy juz całkiem z bliska widać, że całkowicie „pływa” na wodzie.  A przecież jest to centrum miasta ! Z miejsc wartych zobaczenia zerkamy jeszcze na katedrę (konsekrowana w 1135 w stylu romańskim i dokończona w XIII w., z renesansową kampanilą z lat 1451-1493 i barokowym wystrojem wnętrza). Poza nia do zobaczenią sa jeszcze takie zabytki jak:

  • Ratusz przebudowany w XVIII w., wcześniej rezydencja rodu d’Este.
  • Średniowieczny uniwersytet z wydziałami prawa, architektury, medycyny, farmacji i nauk przyrodniczych, z ogrodem botanicznym.
  • Renesansowe pałace, m.in.: Palazzo dei DiamantiCasa RomeiPalazzo Schifanoia.
  • Klasztor dominikanów z grobowcami członków rodu d’Este: Alfonsa I, Alfonsa II, Ercole I, Ercole II, Lukrecji Borgia, Eleonory Aragońskiej i in.
  • Synagoga pierwotnie z 1421, odnowiona i przebudowana w 1820 oraz Muzeum Żydowskie w obrębie dawnego getta z lat 1627-1859.
  • Opera (Teatro Comunale) z lat 1786-1797.
  • Klasztor kartuzów z cmentarzem z XIX w..
  • Kościoły: NMP, św. Benedykta, św. Karola, św. Krzysztofa, św. Dominika, św. Franciszka, św. Jerzego, św. Pawła, św. Romana.
  • Dom poety Lodovico Ariosto, w którym tenże zmarł w 1532.
  • Pałac Lodovico il Moro.

Spacerkiem, bez pospiechu nasza cała dziesiatka posuwa się waskimi uliczkami gdzieś w głowie majac jednak ta myśl – pora nareszcie skosztować włoskich specjałów!! O ile w Wenecji było bardzo drogo co skutkowało zajadeniem się panino (buła) z mocarella, szynka czy innymi specjałami o tyle tutaj chcemy czegos prawdziwego!

Znajdujemy lokal, który wydaje nam sie miły. Pomimo zastrzeżeń jednego z szacownych uczestników wycieczki, który pracując w wielu kuchniach świata wyczuwa że coś jest nie halo w tym lokalu decydujemy się na makarony, pizze i inne dania które maja uprzyjemnić nam wieczór. Nie uprzyjemniły :( – makaron zbyt rozgotowany, pizza niedobra, o jednym z dań zapomnieli w ogóle ale najlepszy był finał… 196 Eu !!!! I nawet pokłócić sie nie można – talerze już posprzątane. Wizyta w tym lokalu okaże sie brzemienna w skutkach dla całego wyjazdu. Zdegustowani jedzeniem i ceną nieufnie będziemy odnosić się od tej pory do tutejszych lokali. Pytając naszego doświadczonego kolegi skąd takie traktowanie turystów w sytuacji gdy przy stoliku obok na lokalnych gosci chuchano i dmuchano dostaliśmy taka odpowiedź – „Turysta przyjdzie albo nie przyjdzie, po co sobie nim zawracać głowe, miejscowy przychodzi i wydaje pieniądze codziennie”.

 

Ferrara

Ferrara

Ferrara

Ferrara


R
ano charmonogram wyjazdu jak zwykle – bułki, kawka i na fotele naszych schładzanych zimnym powietrzem aut. Cel na dzień dzisiejszy – PAESTUM

 


 

MONTERIGGIONI

Połykając tysiace kilometrów włoskich autostrad zawsze marzylismy o zatrzymaniu się w jakimś klimatycznym miejscu, choćby jednym z tych które widac z autostrady. Przejeżdzając obok Monteriggioni nie potrafilismy mu się oprzeć – kusi widok połozonego na wzgorzu miasta ze strzelistymi basztami wzmiankwanego przez Dantego w „Boskiej Komedii”. Warowne miasto zbudowali Sieneńczycy w latach 1213-1219, aby kontrolować ważny szlak przechodzący dolinami Elsy i Staggi. Monteriggioni było istotnym punktem obrony Sieny przed atakami Florencji i Volterry. Już za chwilę wysokie bramy miasta staną przed nami by poprzez otwarte wrota wpuścic nas wprost w historyczne zaułki.

Zostawiamy auta na pustym jeszcze parkingu i wąską drogą wśród krzaków lawendy wspinamy się do głównej bramy. Okazuje się, że przybywamy odrobinę za wcześnie. W mieście trwają przygotowania – wydzielono duży teren na parking dla spodziewanych gosci, straganiarze rozkładaja swoje kramy, montowane są sceny i rózne postacie (konie, smoki), które wezma udział w wieczornych przedstawieniach. A wszystko w duchu epoki. Szkoda – za pare godzin czaka nas dalsza droga i ominie nas to wszystko.

Najbardziej interesujacym zabytkiem miasta są wspominane juz mury miejskie. Ich długośc wynosi 570 m – poza niewielkimi zmianami z XVI w. praktycznie są oryginalne! Tak jak całe miasteczko, czy raczej twierdza – są niezwykłym przykładem średniowiecznego budownictwa, jednym z niewielu tak zachowanych miejsc we Włoszech. Mury sa udostepnione do zwiedzania. Oplata jest nieweielka – raptem 1,5 Eu/os (dzieci gratis) ale i zwiedzania jest nieduzo. Mozna raptem wejśc na góre przejśc kilka metrów i zerknac na okolicę. Po drugiej stronie miasta dostępna jest taka sama atrakcja (obowiązuje jeden bilet).

 

 

Wewnątrz murów można zobaczyć przy Piazza Roma romański kościółek Santa Maria Assunta i trochę starych domów, w których są sklepy i restauracje. Nas interesują toskańskie wina, którymi tutejsci sprzedawcy chetnie czestują. Odpowiedno zaopatrzeni kierujemy się na parking by zrealizowac dalszy plan podrózy – dziś PAESTUM.

Za nami 700 km monotonnej jazdy autostradą oraz zwidzanie Montereriggioni. Wydaje się niewiele ale od kilku dni jesteśmy w drodze i potrzebujemy odpocząć. Do Paestum nie udaje nam się dotrzeć tego samego dnia. Pare klilometrów przed mówimy dość i zatrzymujemy się w pierwszym przydroznym hotelu. Pomimo, że cała nadmorska szosa wiodąca z Salerno usiana jest hotelami i innymi lokalami dla turystów jednak wszystko wyglada na zapuszczone i zaniedbane. Wybieramy obiekt wyglądajacy przyzwoicie i po upewnieniu się co do ceny rozkładamy się po pokojach.

Kolacja.
Miły właściciel hotelu zaprasza na posiłek. Lekko  zaniepokojeni po przykrych doswiadczeniach z Ferrary upewniamy się co bedzie podawane i za ile. W lokalu preferowana jest kuchnia domowa co niezwykle nas cieszy. Zamówiona ryba i makarony – smakuja świetnie, rachunek umiarkowany, wszyscy sa zadowoleni. Pozostaje jeszcze spacer nad pobliskie morze gdzie żegnamy slońce pochylajace się coraz bardziej w kolorach czerwieni i złota gdzieś na zachodzie. Już po ciemku wracamy i… ostroznie ! Tu są węże!  Sztuka długosci ponad metrowej ucieka w popłochu z ciepłej i rozgrzanej drogi gdzieś w pobliskie krzaki.

 

 


 

 

PAESTUM

Rano jak zwykle śniadanko i ku starożytnemu miastu by skosztowac lekcji historii wprost u źródła, z zabytkowych antycznych murów stworzonych rekoma Greków. Okolica jest bardzo ciekawa. Miasto połozone jest na rozległej równinie a w oddali wprost z niej strzelaja gwałtownie w górę odległe szczyty. Zatrzymujemy auta pod zabytkowymi murami tuż obok aut braci Czechów . Pora wczesna, puściutko. Czekamy jeszcze do 9.00 na otwarcie bram, zakup biletów i zwiedzamy.

 

 

Paestum to pózniejsza nazwa zabytkowego miasta i co ciekawe oznacza nazwę choroby – dzumy .  Historia miasta za wikipedią

„Miasto założyli Grecy w VII wieku p.n.e. jako Posejdonię, było jednym z miast Wielkiej Grecji. Jego założycielami byli mieszkańcy starszej, bogatej achajskiej kolonii Sybaris, której mieszkańcy byli znani z zamiłowania do luksusu (sybaryci), położonej nad zatoką Tarencką (data przypuszczalnego jej założenia to połowa VII wieku p.n.e.). Osadnicy z Sybaris pragnęli rzucić wyzwanie eubejskiej kolonii Kume (łac. Cumae, gr. Kymai) na północ od Neapolu, która odgrywała dominującą rolę w handlu z Etruskami.
Kolonie w V wieku przejęli Lukanowie, którzy zamieszkiwali ten teren wraz z Grekami. Chociaż Grecy rozpaczali nad upadkiem kultury miasta, właśnie w tym okresie rozwinął się tu interesujący styl malarski. W 273 p.n.e. po wojnach z Pyrrusem miasto zostało przejęte przez Rzymian. Dalszy swój rozwój zawdzięczało handlowi oraz przymierzu z Republiką Rzymską. Okres świetności zakończył się w okresie najazdów barbarzyńców i zniszczeniem akweduktów doprowadzających wodę do miasta. W IX wieku na skutek epidemii malarii i najazdów Saracenów miasto niemal zupełnie opustoszało i zarosło roślinnością. W średniowieczu zostało zalane przez morze, lecz późniejsze ruchy tektoniczne wyniosły ruiny nad poziom morza. Ponownie odkryte w połowie XVIII wieku zostało podczas budowy drogi wzdłuż wybrzeża podczas panowania Karola III Burbona; dla kultury odkryto je wtedy, gdy poeci, pisarze i artyści – między innymi Goethe i Shelley – przyjeżdżali tu szukać inspiracji.”

Paestum jest jednym z najważniejszych parków archeologicznych w Europie. W 1988 roku zostało wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO. Spośród budynków miasta najlepiej zachowane sa światynie zaliczane do najlepiej zachowanych doryckich budowli sakralnych w Europie.

  • W najlepszym stanie przetrwała światynia Posejdona (właściwie świątynia Hery Argiwskiej) z 450 r p.n.e. – brak jej jedynie dachu i lilku scian wewnetrznych.
  • sanktuarium Hery (540 r p.n.e.) przetrwały podwójne rzędy kolumn,
  • Światynia Ceres (z 500 r p.n.e.) funkcjonująca przez pewien czas jako kosciół chrześciański.

Na południe od świątyni Ateny odkryto ogrodzony teren, na którym znajdował się niewielki budyneczek z dachem ledwo wystającym ponad poziom gruntu. Była tokomora kamienna przykryta dwuspadowym dachem. Chociaż kształt obiektu przypominał grobowiec, nie znaleziono w nim zwłok. Ściany komory pokryte są freskami, przedstawiającymi życie zmarłego. Jednym z najbardziej znanych jest tzw.Nurek z Paestum, być może najstarsze wyobrażenie skaczącego do wody człowieka. Odkryto także zestaw naczyń, jakie zwykle Grecy w tamtym czasie wkładali do grobu.

Inne zabytki miasta to m.in.:

  • amfiteatr rzymski.
  • całkiem nieżle zachowane masywne starożytne mury długości 4,75 km otaczające miasto wraz z czterema bramami
  • dwie główne ulice krzyżujące się pod kątem prostym, charakterystyczne dla miast rzymskich.

Zokresu rzymskiego pochodzi forum, gimnazjon, termy, amfiteatr i niewielka świątynia.

Reszta miasta nie przedstawia się tak imponujaco. Szczególnie w okolicach forum to puste rumowisko ze sladami fundamentów. Na drodze prowadzącej do bramy, na zewnatrz parku rozłozyło sie mnóstwo stoisk z pamiatkami. Obok kopii amfor, figurek z brązu, kopi malowideł sprzedawcy maja do zaoferowania również krasnale , gipsowe kolumienki czy małe plaskorzeźby z nazwa miejscowosci.

Interesującym miejscem w Paestum jest muzeum, w którym zgromadzono liczne zabytki archeologiczne związane z kolonizacją grecką w tym obszarze i czasami rzymskimi.

Niestety muzeum nie odwiedzilismy. Czas,czas, czas….
Przed nami droga – blisko 650 km + prom.

 


  

PRZED NAMI SYCYLIA

Jedziemy dalej. Droga wydaje sie nam korzystniejsza niż dotychczas a to ze wzgledu na BRAK OPŁAT ZA AUTOSTRADĘ :) . Niestety miny wkrótce nam rzedną – za Salerno zaczyna sie strefa permanentnych remontów. Zdawałoby się, że może to kwestia własnie rozpoczętych prac ale… nawigacja z mapą z przed dwóch lat posiada wszystkie ograniczenia prędkości jakie napotykamy . Na pokonywanym właśnie odcinku jedzie sie jednym pasem nawet juz na wyremontowanych odcinkach drogi gdzie oba paski autostrady lśnią nowością. I żeby spryciarze nie pojechali za słupkami co pewien czas na zamkniętych pasach stoi blokada ze znaków. Trrrragggedddia. Wystarczy powolny kamperek lub inna ciężarowa zawalidroga i jazda niemiłosiernie sie dłuży. Autostrada remontowana jest ca całym odcinku do Reggio di Calabria. Drogowcy burzą stare wiadukty, kopia nowe tunele, wsprost cudownie tylko na razie jazda jest powolna i z tempa prac mozna wywnioskować, że nie predko skończą (3-5 lat minimum).

Uwaga na stacje benzynowe. Za Salerno są tylko DWIE. Ponieważ wczesniej ich brak na pierwszej napotkanej z sieci AGIP panuje niesamowity tłok, który stał sie i naszym udziałem. Tu skonsternowani szukalismy dystrybutorów z dieslem. Niby jest Bluediesel (drogo) ale zwykly diesel to GASOLIO o czym łatwo zapomniec po długiej nieobecnosci na południu Włoch (wcześniej oznaczenia były jakby bardziej zrozumiałe ).

Droga pnie sie bardzo w górach, kluczy po wiaduktach i tunelach by wrócic w końcu na wybrzeże, które ogladać mozna z duzej wysokości stromych klifów. Dalej wyraźne znaki prowadza z autostrady wprost na przystań promową w Villa San Giovanni. Ustawiamy sie w kolejce aut oczekujacych na prom i udajemy się do kas. Tutaj zanabywamy dwa bileciki. Pierwszy wyglada jak opłata klimatyczna i kosztuje 1,5 Eu. Drugi to właściwy bilet którego koszt dla 3 osób i auta jest dosyc znaczny 30Eu w jedna stronę. Przyznam szczerze, że zakupiwszy pierwszy tańszy bilecik pełen radosnych mysli o tym jak tanie sa tu promy wróciłem do auta i próbowałem wjechać na prom. Skończyło sie to parkowaniem pod rampa załadowcza i gorączkowym powrotem do kasy . Wszystko trwało mniej niz godzine wraz z wjazdem i oczekiwaniem na wypłynięcie. W drodze powrotnej nie było juz tak rózowo – samo oczekiwanie na prom zajęło ponad godzinę.

 

 

Prom który przewozi nasze szacowne osoby i auta to bardzo duża jednostka z dwoma pokładami załadunkowymi i trzema osobowymi. Jest tu bar, poczekalnia dla osób pragnacych na siedząco podziwiać zaokienne widoczki, otwarte pokłady. Dość szybko dopływamy i ruszamy z promu w dalszą drogę. Obecnie znajdujemy sie w mieście Messina. Czas, czas, czas. Niestety pedzimy w dalszą droge bez zagłębiania sie zanadto w piekne okoliczności przyrody i zabytki bo jeszcze dziś jesteśmy umówieni z właścicielem domku a jesteśmy już mocno spóźnieni. Słowo pedzimy jest niestety lekko przesadzone. Po mieście jedzie się bardzo trudno bo korki i dodatkowo wiele aut wysypało sie z promu. Byle do autostrady.

Autostrada.
Niestety płatna ale… szybka i bez remontów. A na dodatek w okolicach Syrakuz jest nowiutki odcinek dzieki czemu ucinamy dodatkową godzine podróży. I co najważniejsze prowadzi do samego Rosollini, zresztą tylko tam, dalej autostrady brak.
Za Syrakuzami jest ostatnia bramka oplat autostradowych. Potem pedzimy juz za darmo jednak jakość jazdy gwałtownie spada. Droga jest wyjątkowo niezadbana, chaszcze z poboczy wyłażą na asfalt na potege, sporo ograniczeń prędkości, niedokończone budki opłat i wiadukty na zjazdach. Z pobieżnych oględzin wysnuc można wniosek, że budowę przerwano dawno, na tyle dawno, że beton i sterczace z niego druty zbrojen zaczynają rdzewieć i obrastać.

Na miejscu.
Ostatni zjazd i rozpoczynamy poszukiwania. Podany przez właściciela adres nijak nie zgadza się z naszymi wcześniejszymi ustaleniami, że bedziemy mieszkać pod miastem. Nawigacja uparcie pokazuje centrum, wśród gęstej zabudowy kamieniczek. Hmm… Czyżby oszustwo? Trochę zaniepokojeni wykonujemy kolejny telefon do Syczylijczyka, właściciela domku. Wcześniej nie odbierał i tym bardziej wbudza to nasz niepokój. Ale tym razem odebrał. I zapowiada, ze za chwile bedzie. JEST! jedziemy za nim, rzeczywiście pod miasto.
Po krótkiej jeździe (Rosolinie nie jest duże) jesteśmy na miejscu.

 

 

Domek, który zastajemy po przejechaniu prawie 3 tys km z Polski przedstawia się zachęcająco. Znaleziony na NOVASOL skusił niezbyt wygórowana cena oraz iloscią miejsc powalajaca na pomieszczenie z nadkładem nasza 10 osobową wycieczkę. Kazda rodzinka dostaje swoje własne lokum z odzielnym wejsciem i łazienką a i tak pozostają jeszcze nie wykorzystane pokoiki. Wadą jest brak klimatyzacji (tylko dwa z pięciu ja posiada) ale porządne kamienne mury oraz wysokie ściany bez stropów powoduja, ze nawet w najwieksze upały nie jest gorąco w srodku. Wokół domku rozciagaja sie pola i oliwkowe sady, bliżej – sady owocowe i warzywniki  plus bardzo oczekiwany basen z krystalicznie czysta wodą, trawniczkiem, leżakami i cieniem palm…

Bosko.
Do dyspozycji jest grill, kuchnia, pralnia (pralke to miły włoch przywiózł dopiero po naleganiach – była w ofercie a na miejscu – brak!). Co ciekawe – mają tu inne wtyczki i gniazdka niż te do których jesteśmy przyzwyczajeni. O ile zwykłe, płaskie wtyczki pasuja bez problemów – o tyle wtyczki z grubymi bolcami i uziemnieniem nie wchodzą. Tutejsze gniazdka przyjmuja takie wtyczki ale o wiekszym rozstawie i inaczej umieszczonym bolcem (patrz zdjecie na dole). Na szczęście ładowarki do telefonów, baterii itp posiadaja te zwykłe. Gdybyśmy mieli np laptopa, mogłby byc problem.

Własciciele lokum to miłe małżeństwo prowadzące ekologiczna uprawe oliwek, pracowicie orząc kamienista ziemie poprzedzielana kamiennymi murkami a w wakacje dorabiając wynajmujac cały lokal i wyprowadzajac sie do mieszkania w pobliskiem mieście (link do bezpośredniej oferty www.turismogranati.it). Stąd nasze spotkanie w centrum Rosolini. Pan domu z którym głównie mielismy kontakt teoretycznie porozumiewa sie po angielsku ale niestety język ten zna tylko pobierznie. Na szczęście moja donna zna odrobinę język smakoszy pasty i pizzy wiec idzie sie pozrozumieć. Massimo gdy ma jakaś sprawę jak w dym wali właśnie do niej czym wzbudza ogólna wesolość i przeróżne aluzje .

Tak jak już wspomniałem domek posiada kuchnie i grill. To cenne wyposazenie w kraju siesty, gdzie miejscowi wliczajac w to restauratorów w porze obiadu idą do domu (kto by się przejmował turystami). Jeden z uczestników wyprawy, dyplomowany kucharz bywały w róznych kuchniach świata raczył nas wieczorami pysznymi przysmakami zgodnymi z miejscem naszego obecnego zamieszkania. I co ważne – kosztowało to symbolicze pieniadze, co po przygodzie w Ferrarze stało sie jakby istotne.

Wieczorami przesiadujemy w ogrodzie smakując lokalne trunki. Dzieci kampia się ile można a gdy już nie można zasypiaja na świeżym powietrzu na leżakach. Pyszne, żółciutkie cytryny spadają z drzew a gdy im sie troszke pomoże leci ich całkiem dużo wprost do napojów i drinków . Jest pysznie!

Osoby szukajace lokum na Sycylii szczerze polecam domek, który mielismy okazje zamieszkiwać przez te pare dni. Miejsce odludne i spokoje, basen, wyposażnienie kuchenne, duze pokoje, bliskość autostrady żeby móc pojechać dalej i zwiedzać to główne jego atuty. Jeśli wybieracie sie dużą grupą i potrzebujecie duzo miejsca – warto!

 


 

SYCYLIJSKIE PLAŻE

Będąc na wyspie zewsząd otoczonej morzem, trudno nie korzystać z uroków plaż i ciepłej morskiej wody. I tu niespodzianka, z uroków plażowania korzystaliśmy rzadko. A dlaczego?
Raz – z Rosoini do morza nie jest blisko,
dwa – woda w morzu nie umywa się do tej w basenie ,
trzy – przez te pare dni chciało nam się przede wszystkim zwiedzać!
Ale na plaże wstąpiliśmy obowiązkowo!

 

 

 

 

Pierwsza wyprawa w kierunku morza uskutecznilismu zaraz drugiego dnia pobytu na wyspie. Za cel obraliśmy okolice Syrakuz poszukując jakiegoś urokliwego miejsca. Po zjeździe z utwardzonych szlaków utknęliśmy jednak w waskich, gruntowych dróżkach zawalonych autami miejscowych szukających ochłody w morzu. Sporo gimnastyki kosztowało mnie zawrócenie pick-upa pomiędzy kamiennymi murkami, którymi pogrodzone są wszędzie pola.

Trzeba było pojechać dalej, już uczciwie po asfaltach, żeby znów gdzieś nie utknąć.

Arenella
Posiadana przez nas mapa paierowa wyspy ma zaznaczone plaże. Kierujemy sie wiec do nastepnej zaznaczonej w pobliżu miasta Arenella. Okolica jak to niestety sie tu często widzi – zapuszczona. Na ul. Samoa, bar Thaiti zamkniety i to raczej dawno. Innych lokali brak, okolica posprejowana. Pobliska plaża bardzo kamienista, polozona u podnurza wysokiej, skalnej skarpy. Znajdujemy miejsce dla siebie ale trzeba było sie przedzierać przez kamienie i licznych odpoczywajacych ludzi. Było jednak warto. Woda czyściutka i cieplutka. Jeszcze rzut okiem na górujacy na skarpie bunkier – świadka II Wojny Światowej i uciekamy stad. Jak się pózniej okazało, dalej o rzut kamieniem znajdowała się ta „właściwa” plaża naniesiona na mape. Piasku tam wiecej ale niestety i smażących ludzi powtykanych w waski brzeg jak sardynki w puszcze bez liku. Niestety za blisko tu do dużego miasta, obleganego przez turystów .

Pozzallo
Drugie spotkanie z gorącym piaskiem i bardzo slona woda M. Śródziemnego mielismy okazje uskutecznic w niedalekim od naszego Rosolini - Pozzall. Dojazd do plazy jest idealny. Droga szybkiego ruchu kierujemy sie na port a tuż obok niego znajdujemy piekną, szeroką, piaszczysta plażę. I jest prawie zupełnie pusta. I zaparkować jest gdzie (chociaż cienia dla aut brak). Woda czyściutka i przyjemnie ciepła. Pławimy sie tu dłuzszy czas i każdemu szczerze to miejsce polecam.

 


 

SYRAKUZY

Zwiedzanie Sycylii rozpoczynamy od wizyty w Syrakuzach. Miasto kojarzone z Grekami, tyranami i Archimedesem połozone jest najblizej naszego domku, niecałe 50 km czyli mniej niż godzina drogi poprowadzonej po wprawdzie kiepskawej ale darmowej autostradzie. Przede wszystkim ciagna nas zabytki greckie wiec kierujemy się na wyraźnie oznaczony znakami na Park Archeologiczny. Tutaj kluczymy troszke poszukujac cienia dla naszych blaszanych kucy (nie wszystkim sie niestety udało ) i udajemy się w kierunku kas biletowych. Znależć je nie jest tak łatwo, trzeba trochę pokluczyć i poszukać. A umieszczono je w samym końcu ogromnego parkingu dla autobusów z turystami, za wszystkimi stoiskami z pamiatkami. Zamysł włodarzy miasta jest oczywisty – zanim kupicie bileciki, pozbadzcie się troszkę swoich euro. Szczególnie dzieci są łatwym łupem dla wszelkiego rodzaju sprzedawców kartek, figurek, obrazków, koszulek, serwetek itp.

 

 

Pozostawiamy za sobą cały ten barwny kram. Do Parku trzeba przejść na drugą strone ulicy by kierujac się znakami zobaczyć to co dla nas pozostawili wiecy Grecy.

Miasto powstało jako antyczna kolonia greckich Dorów z Koryntu w 733 p.n.e. Początkowo zajmowało tylko przybrzeżną wysepkę Ortygię. Po zbudowaniu kamiennej grobli w VI wieku p.n.e. Syrakuzy zaczęły rozrastać się szybko na lądzie stałym, gdzie założono agorę, a z dala od miasta, nad rzeką Anopos, wzniesiono około 560-550 p.n.e. wielki peripteros dorycki poświęcony Zeusowi Olimpijskiemu. Od V wieku p.n.e. Syrakuzy były uważane za najpiękniejsze i najbogatsze, a niewątpliwie najludniejsze miasto wyspy (około 200 tysięcy mieszkańców), posiadające dwa doskonałe porty (handlowy i wojenny), które zapewniały panowanie miasta nad wschodnią częścią Sycylii. 

Starożytne Syrakuzy składały się ostatecznie z pięciu dzielnic:
Achradine, gdzie znajdowała się świątynia Zeusa,
Tyche, gdzie znajdowała się świątynia tej bogini,
Neapolis, gdzie znajdował się największy teatr na Sycylii,
Epipolai,
wyspa Ortygia, gdzie znajdowało się silnie obwarowane akropolis i pałac tyranów.

Syrakuzy były szeroko promieniującym centrum kultury greckiej, ojczyzną np.Epicharma i Archimedesa, gościły także m.in. Pindara, Ajschylosa i Platona.. Sława i znaczenie miasta przemineły po przegranej II wojnie punickiej. Z rak rzymskiego żołnierza zginał wowczas  Archimedes, wielki grecki filozof i matematyk. Syrakuzy, zdobyte i złupione stały się tak jak pozostała część wyspy – pierwsza kolonia imperium.. Miasto straciło wówczas wiele ze swojej dawnej świetności, choć wciąż powstawały nowe budowle jak portyki czy teatry.

Przyjechaliśmy do Syrakuz z nastawieniem na zwiedzanie, i jesteśmy  w siódmym niebie. Amfiteatr grecki z V w. p.n.e.barwne ogrody ukryte wśród skał dawnych kamieniołomów wykutych przez kartagińskich jeńców oraz Ucho Dionizosa (słynna grota zwana “rajską”) zapewnią nam wyjątkowe wrażenia. Oczywiście tak jak wszyscy „próbujemy” akustyki w słynnym Uchu. Faktycznie glosy niosa się bardzo. Wszechmogący upapał przegania jednak gdzieś w spokojniejsze, cieniste miejsce. Jeszcze rzut okiem na rzymska arene i nekropolię i opuszczamy to wyjatkowe miejce.

Dalej nasze kroki a własciwie pojazdy kierujemy w kierunku Otrygii. W chłodzie (błogosławiona niech bedzie klimatyzacja ), z okien samochodów patrzymy na tutejsze budynki. Zauważyć można, że wiele ze starożytnych i wczesnośredniowiecznych zabytków zostało odrestaurowane w stylu barokowym. Przykładem jest wspaniała barokowa katedra usytuowana w najstarszej części miasta, powstała na fundamentach świątyni Ateny datowanej na V w. p.n.e. . Zalewam się pianą z wściekłości bo chetnie zatrzymałbym się, zobaczył coś jeszcze ale w starej zabudowie i wąskich uliczkach nie ma sie gdzie zatrzymać. Z pomocą przychodzi nawigacja. Pomimo, ze sygnał gubi się dosyć często w waskich nanionach ulic to jednak doprowadza nas na podziemny, parking. Chwilę i to dłuzszą przyspaża nam rozpracowanie opłat w automatach i już idziemy na miasto.

Miłośnicy antycznych zabytków powinni zobaczyć ruiny świątyni Apolla, które zostały odkopane dopiero w latach trzydziestych XX wieku, po usunięciu pokrywających je średniowiecznych konstrukcji. Jest to najstarsza z świątyń doryckich na Sycylii z VI wieku p.n.e. Będąc w Otrygii warto rzucic okiem na  Fonte Aretusa, źródła słodkiej wody, w której pluskają się kaczki i ryby. Według legendy jest to źródło, w które bogini Artemida zamieniła nimfę Aretuzę uciekającą przed zalotami rzecznego boga Alfejosa.

W mieście napotkć można także pózniejsze zabytki - Zamek Maniace z XIII w, pałace z XIV i XV w., ozdobną bramę Porta Marina z XV w. oraz ratusz z wieku XVII.

Nie ukrywam, że spacerując po mieście w upale z dziecmi nie akcepującymi braku obiadu bo tubylcy zamykają restauracje az do 17-tej a i sami lekko już wyczerpani oddajemy się tylko lekkiej przechadzce nad morskim bulwarem. Jak zwykle w porze sosty wokół roznosi sie cudny zapach włoskich dań, które mieszkańcy przyżądzają sobie w domach. Nam udało sie znależć tylko jeden otwarty bar w którym tak jak wszędzie podawana jest BUŁA. Swoja droga bedzie to jak sie okaże jedyne danie dostepne zawsze i od reki tutaj. Po przyjeżdzie do domu waga zaszokuje mnie podana wartoscią cięzaru ciałka – wszystko to przez te buły i tylko buły dostepne od reki i zawsze dla głodnego turysty!!!

Pozostawiamy wąskie uliczki miasta, trzygwiazdkowy ale lekko zniszczony Hotel Gutkowski *** () i opuszczamy miasto. Jeszcze dziś weżmiemy zemste na tutejszym biznesie restauracyjnym, sami zakupimy produkty obiadowe i zdani na klinarny kunszt naszego kolegi – bedziemy rozkoszować sie pysznym makaronem i jeszcze pyszniejszą rybka  upichcona  w naszym domku!

 


 

TAORMINA

Będąc na Sycylii grzechem śmiertlenym byłoby pominięcie w planach zwiedzania Taorminy. Do zabytkowego miasta, położonego na północno-wschodnim krańcu wyspy mamy ponad 150 km, jednak koniecznie chcemy je zobaczyć. To własnie o nim Guy de Maupassant francuski pisarz, naturalista pisał „Jeśli ktoś miałby spędzić tylko jeden dzień na Sycylii i pytał, co trzeba tam zobaczyć, odpowiedziałbym bez wahania: Taorminę”. Podobnie Goethe w swych Podróżach do Włoch zachwalał – „To najwspanialsze dzieło sztuki i natury!„. Jarosław Iwaszkiewicz także opiewał jego uroki pisząc w swej Książce o Sycylii: „Kiedy słyszę słowo „Taormina”, oczami wyobraźni widzę wysokie wzgórze, nisko rozłożone jedwabiste morze, w blasku słońca roztapiającą się jak kryształ Etnę i w końcu całą czarodziejską scenerię grecko – rzymskiego teatru. Jest to jedyna taka scenografia na świecie”

 

 

 

Zaczynamy tradycyjnie od autostrady, by po około 2 godzinach zbliżyć się do miasta. Potem zjazd i… niekończące się betonowe serpentyny.

I widok ogromnej ilości domow i hoteli poutykanych na pobliskich wzgórzach. Prowadzi nawigacja więc śmialo jedziemy do centrum rozgladając się za parkingiem. Do zabytkowego centrum oczywiscie nie mozna wjechać, czego pilnuje policjant. I dobrze, juz z daleka widać tabuny ludzi przeciskajace sie główna ulicą Corso Umberto I a miejscowi wjadą wszędzie i zaparkują wszędzie gdzie sie da. Zatrzymać się nie ma gdzie. Trzeba zawarać ale jak to zrobić w waskiej uliczce pikapem o długosci ponad 5 m? Sie jakoś udało (za nami korek na kilometr ) i szukamy podziemnego parkingu co też wszystkim radze. Okazało się, że jest taki na dole, zaraz przy wjeżdzie do miasta. Tu znów stressssss. Serpentyna wiodąca do poziomów z miejscami parkingowymi bardzo wąska i zakrecona. Trzeba uskuteczniać jazdę przednim zderzakiem prawie po ścianie i tylnym kołem po wąskim chodniczku, tez przy scianie.

Przy wyjsciu niespodzianka – automat do pizzy  !!! Niestety nie dzialał a chetnie sprawdziłbym co daja z takiej maszyny. Dalej spacerkiem do miasta. Miny mamy nietegie. Upał i pod górke ładny kawalek drogi ale ku ogólnej radości okazuje się, że z parkingu kursuje autobus i to z darmowym przejazdem . Wysiadamy tuż pod Porta Messina i dalej spacerkiem poprzez miasto. Przemieszczamy się Corso Umberto Igłówna arterią Taorminy, ktora  połowie długosci przecina Piazza IX Aprille z panoramicznym tarasem i kosciołami Sant’Agostino i San Giussepe. Stad kierujemy się na Teatr. Oczywiście wszędzie morze ludzi i kramików z pamiatkami.

Wwikipedii miasto założyli w IV wieku p.n.e. uciekinierzy z Naxos najechanego przez Dionizjosa I. Zanurzona w bujnej roslinnosci była już XIXw. ulubionym przystankiem podrózujacych Europejczyków oraz letniskiem dla arystkokratów i bakierów. Bywał tu i cesarz Wilhelm II i Rotszyldowie.

Co warto zobaczyć:

  • Palazzo Corvaja - jeden z najwazniejszych budynków miasta powstały w XV w na wczesniejszej konstrucji arabskiej wieży.
  • Teatr Grecki  – najbardziej znany zabytkowy obiekt na Sycylii. Zbudowany w III w p.n.e. i przebudowany gruntownie przez Rzymian.
  • Odeon - zbudowany przez Rzymian, w którym pierwotnie odbywały się wystepy muzyczne.
  • Villa Comunale - ogród im ksiecia Colonna di Cesaro ufundowany przez angielska arystkokratkę Florence Trevelyan
  • Katedra San Nicolo - zbudowana w XIIIw.
  • Palazzo dei Duchi di Santo Stefano - wybudowany w XIIIw., arcydzieło sycylijskiego gotyku z wyraznymi śladami wpływów arabskich.
  • Castello del Monte Tauro - Zamek zbudowany na górze Monte Tauro na miejscu antycznego greckiego Akropolu. Przebudowany w XIII wieku przez Arabów.

Dla nas najbardziej interesujacy był Teatr Grecki. Wspinamy się waska uliczką by w kasie biletowej zapłacić za wstęp i udać sie na trybuny by podziwiać widownie (cavea) na 5000 miejsc, scene (pulpitum) oraz pozostałosci budynku scenicznego zwanego skene. Jak widać na załaczonych zdjeciach zachował się w całkiem przyzwoitym stanie. Jest też nadal wykorzystywany o czym świadczą dekoracje oraz niestety rzędy metalowych miejscówek umieszczonych na orginalnych siedziskach. Kazdy będąc tutaj podziwia przede wszystkim wspanialy widok na Etnę, pobliskie morze, miasto. Będąc w Taorminie koniecznie musicie odwiedzic to miejsce.

Dzień kończymy jak zwykle bułą (inne przybytki Lukullusa oczywiscie pozamykane. Potem do parkingu i już żegnamy Taormine.

 


 

ETNA

Wg mitów historia wulkanu ropoczeła się gdy Gaja wsciekła za Zeusa za zamknięcie jej dzieci gigantów w Tartarze wyprosiła od Tartara dwa zapłodnine przez niego jajka. Z nich powstał Tryfon, olbrzym, pół-człowiek, pół-zwierze o 100 głowach który zaatakował niebo. Po długiej walce Zeus pokonał go przygniatając Etną. Dzisiaj gdy wydostaja sie resztki piorunów Zeusa – Etna wybucha płomieniami a gdy są odczuwalne wstrząsy, to znak, że Tyfon próbuje wydostać się spod góry.

Olbrzym juz dawno nie próbował na powaznie swoich sił gdzyż od ostatniej, najwiekszej erupcji, która zniszczyła Katanie (1669r) mineło sporo czasu. Jednak ciagle daje znać, że jest gotów, góra ciagle drży. Nawet tuż przed naszym wyjazdem, na wiosne 2010 r. pojawiały sie w mediach informacje o osunięciach dróg i wstrząsach. Pomimo obaw śmiało ruszamy na spotkanie z NAJWIEKSZYM i NAJWYZSZYM (3340 m n.p.m) wulkanem Europy.

Wokół Etny utworzono Park Narodowy, który na mapie rozlewa się ogromnym zielonym kleksem z bardzo mała iloscia dróg. Z Rosolini nie jest tu daleko, tylko okolo 150 km ale… gdy już trzeba zjechać z autostrady zaczyna sie jazda po serpentynach. Poczatkowo widoków i emocji brak – jedziemy w gestym, zielonym lesie. Po całych dniach spedzonych w wypalonych słońcem klimatach jest to miła odmiana. Naraz zieleń znika i zaczynaja się łaki a potem całe pola czarnej, zastygłej lawy na przemian z kolorowymi pyłami. Zatrzymujemy się w dogodnym miejscu i łazimy po czarnym piachu i skałach zerkając ciekawie na resztki spalonych domów widocznych z drogi, na rosliny pracowicie kolonizujące kolorowymi plamami morze pyłów i skał.

U końca naszej podrózy znajdujemy ogromny parking, stoiska z całym mnóstwem pamiątek (w tym szczególnie często popiersia Mussoliniego ). Nie omieszkamy zajrzeć to tu, to tam. Najbardziej ciekawe wydało sie nam jednak stoisko z miodami. Miły sprzedawca słodkich, pszczelich przysmaków częstował bardzo chętnie oferowanymi specjałami. Miód jak mód każdy wie jak smakuje ale takich miodow na pewno sie smakowaliscie. Miodziki kwiatowe, owocowe i najbardziej ulubione przeze mnie orzechowe – conajmniej naście smaków. Te najbardziej odpowiadające podniebieniu – do plecaka .

 

 

Wierzchołek własciwej Etny wskazuje strzałka wmurowana u podnurza zegara słonecznego w ksztalcie piramidy. I jeszcze kolejka linowa w której wagonikach można tam sie dostać. Ze wzgledu na spore koszty takiej wycieczki (chyba z 50 Eu za osobe) zadowalamy się zerknieciem w jeden z bocznych kraterów, których wulkan ma aż 270. Etna z dołu nie wyglada efektownie – szczyt jest poszarpany i nie widać stozka. Podobno przez wiekszą część roku przykryty jest sniegiem. Na pewno nie w lipcu – my widzimy go czarnm i przykrytym pióropuszem szarego dymu. Pora do domu. Zdejmujemy kurtki i polary (chłoooodno tuuuutaj) i w droge do domu.

 


 

ISPICA

Podążając w kierunku Ragusy wpadło nam w oko miasto połozone na wysokiej skale oraz drogowskaz Cava d’Ispica. Przewodnik zachęcająco podaje, że jest to zespół jaskiń malowniczo połozonych w wąwozie pradwanej rzeki – dzieki któremu od dziesiatków lat jest to światowa atrakcja. Według archeologa Pace Biagio Cava d’Ispica jest jedną z największych archeologicznych atrakcji Sycylii. Tak zareklamowana atrakcje nie sposob pominąć .

Na początek kierujemy auta w kierunku wąwozu i na razie przez okna podziwiamy strome ściany skalne wręcz podziurawione jaskiniami, i niszami oraz… wbudowanymi w niektóre nisze domami mieszkalnymi – zwykle opuszczonymi jednak zdarzały się i jeszcze zamieszkiwane z kurkami, kozami i całym bałaganem jaki tu spotyka sie na wsi. Po prostu klimat i egzotyka . Kluczymy po wąskim asfalcie, wspinamy coraz wyżej i tylko wyglądamy gdzie postawić na popas nasze blaszane kuce. Wreszcie na samej górze jest! Parking zbudowano tuż przy wejściu do Parku. Stąd prowadzą wytyczone ścieżki ładnie pogrodzone drewnianymi poręczami i utwardzone. Wytyczono nawet miejsca piknikowe ze stolikami tylko … turystów tu brak. Jesteśmy jedynymi zwiedzającymi co jakoś zupełnie nas nie martwi.

 

 

 

Wąwóz Cava d’Ispica wyżłobiła w skale pradawna rzeka, której stare koryto jest dzis pomikiem przyrody. Jego zbocza sa usiane, grobami, miejscami kultu i mieszkalnymi jakiniami, gdzie pustelnicy doznawali mistycznych przeżyć. Wobec skromnych badań archeologicznych właściwie nie wiadomo kiedy pojawili sie tu ludzie. Kilka prehistorycznych znalezisk z Cava Ispica jest przechowywanych w Muzeum Archeologicznym „Paolo Orsi” w Syrakuzach, w Muzeum Archeologicznym w Dubrovniku oraz Muzeum Modica (noże i siekiery z krzemienia i obsydianu, garnki z gliny i inne artefakty). Byc może miejsce to jako cmentarz wykorzystywali wcześniejsi mieszkańcy, jaednak wiekszość katakub powstała w poczatkach cheściaństwa po VI w. Pierwszym, który zaczął wieżć tu życie pustelnika, był egipski eremita Sant’Ilarone. Koniec zasiedlenia jaskin wyznacza data ogromnego trzesienia ziemii w 1696 r. po którym zamieszkujacy je ludzie przeniesli się do miasta na górze.

Co warto zobaczyć:

  • Grota Matki Bożej - monumentalny grobowiec w północnej części wąwozu.
  • Jaskinia Świętych - z wciąż są widocznymi śladami farby, niestety juz w znacznym stopniu zatarte, przedstawiające 36 świętych.
  • Sanktuarium św Mikołaja - ze sladami malarstwa bizantyjskiego pokrywającymi niegdys sciany.
  • San Pancrati - ruiny małej bizantyjskiej bazyliki z trzema absydami położone powyżej kościoła św. Mikołaja.
  • Katakumby Larderia - najwieksze po połozonych w Syrakuzach katakumby wykorzystywane jako miejsce pochówku. Zajmują  powierzchnię 500 metrów kwadratowych.
  • Katakumby św Marka - połozone w dzielnicy o tej samej nazwie. Składają się z korytarza dł 40 metrów  i wnekami z grobami po obu stronach. Łącznie istnieje tu ponad 250 grobów.
  • Zamek Sicano - twierdza wykuta w skale znajdujaca się około polowy długości wawozu.
  • Klasztor - W niewielkiej odległości od Zamku, wzdłuż dolnego biegu Busaitone, znajduje się tzw klasztor. Nazwa nadana temu miejscu wynika bardzo widocznych śladów architektury sakralnej. Połozony w niemal całkowicie niedostępnym miejscu.
  • Pałac Marchionale - budynek, położony w południowej części twierdzy.  Widoczny dziedziniec z zarysami fundamentów w ziemi.
  • Młyn - przy szlaku znajduje sie odbudowany budyneczek opisywany jako młyn o czym swiadczy porzucone nieopodal kolo młyńskie i slady dawniej płynacej wody.

 


 

 

RAGUSA

Miasto mamy na wyciagnięcie reki, wg mapy to raptem 40 km wiec pewnego pieknego popołudnia wyruszany na spotkanie z włoskim nocnym zyciem i zabytkami Ragusy. Nawigacja wybiera trasę SS115 i to duzy bład, ze jej zaufaliśmy. Trasa zakręcona i powolna.

Czyli mnóstwo zakretów, serpentyn itp. W rezultacie te marne 40 km włekło sie chyba 3 godziny. A mozna było w Ispice polecieć prosto na Pozzallo (tej drogi nie ma jeszcze na mapie – nóweczka) i dalej SS194 prościutko do Ragusy. Ale to odkrylismy póżniej. Na razie wbilismy sie w miasto i wąskimi uliczkami szukamy parkingu. Znajdujemy taki na Piazza Della Liberta. Trzeba niestety wnieść opłatę w parkometrze i.. na mmiasto!

Ragusa to miasto załozone przez Sykulów, rodowitych mieszkańców Sycyli gdy greccy kolonisci zepchneli ich w głab lądu. Jego historia dzieli się na tą z przed wielkiego trzęsienia ziemi w 1693 r. i po.
Po trzęsieniu ziemi powstała nowa Ragusa oparta na planie osmioboku, bardzo uregulowana i barokowa. Stara Ragusa to dzielnica Ibla gdzie na wzgórzu w swoich pieleszach pozostała stara feudalna szlachta.

Co do zwiedzania:

Ragusa

  • Katedra św. Jana Chrzciciela - zbudowana w latach 1706-1760  po srodku nowego miasta.
  • Museo Archeologico Ibleo - Muzeum poświęcone kulturom, które rozwijały się w prowincji Ragusa.
  • Kościół Santa Maria delle Scale - połozony na szczycie 340 stopniowych schodów łaczących Ible z Ragusą. Zbudowany z XIV w. na miejscu normańskiego klasztoru i odbudowany po trzęsieniu ziemi.

Ibla

  • Duomo - zbudowana w latach 1738-1775 na fundamentach koscioła San Nicolo, zniszczonego podczas sławetnego trzęsienia ziemi.
  • Circolo di Conversazione - prywatny Klub Konwersacyjny ze staroświeckim wnetrzu, oddającym atmosfere XIX Ibli.
  • Kosciół San Giuseppe - barokowa swiatynia bardzo przypominajaca Duomo.
  • Ruiny kościołów – normańskiego Santa Maria la NovaSan Francesco orazSan Guorgio Vecchio.

Nie dane było nam zobaczyć wszystkiego. Ragusa to miasto mało turystyczne. Główne ulice – szerokie i wygodne do spacerów ustepuja w głegi miasta wąskim, ciemnym zaułkom. Usiąść, zatrzymac się, zjeść nie ma gdzie.  Naszą podróż po mieście kończymy w Mc Donald’sie bo marsz wygrywany na naszych kiszkach jest nie do wytrzymania. Wracamy już zupełna nocą by w drodze podziwiać jeszcze wspaniale podświetlona panorame Ibli.

 

 
 
 

 
 
 
 

 

AGRIGENTO

Rok 2008 zapamiętamy z naszej podróży do Hellady (link) i tego wielkiego niedosytu antyku jaki pozostał po powrocie. Miejsca będące kolebką naszej cywilizacji często przypominają tam wielkie place na które wysypano właśnie tony marmurowego gruzu. To niesamowite ale najwiecej Grecji dane bedzie nam zobaczyć tu, na Sycylii. W Syrakuzach, w Taorminie a teraz w Dolinie Świątyń w Agrigento znajdziemy to do czego tak tęskniliśmy.


D
olina Świątyń oddalona jest od Rosolini w którym mieszkamy znacznie. Na spragnionych wrażeń podróżników czeka prawie 200 km pokręconych sycylijskich dróg i ponad 3 godziny jazdy. Droga którą sie poruszamy przecina Modice by dalej serpentynami i wiaduktami przerzuconymi nad głębokimi dolinami wspiąć się na wzgórza otaczające miasto Comiso. Tutaj rozpościera się przed nami panorama na miasto, które jak na dłoni widać z wysokości stromego zbocza i którym zakret po zakręcie zaraz zjedziemy. Krajobraz za oknem się zmienia, z rolniczego, upstrzonego namiotami foliowymi w bardzo górzysty i porośnięty trawami po przemysłowy z pustymi przestrzeniami w które wpisują się rafinerie naftowe i pracujące pompy ciagnace ropę z podziemnych złóż.

Przy nadmorskiej trasie natykamy się na Castello di Falconara, XV w zamek, który jednak nie jest udostępniony do zwiedzania. Nieopodal płynie też Salso druga co do wielkosci rzeka na wyspie o nazwie pochodzącej od słonego smaku jakie posiadaja jej wody po przejsciu przez podziemne pokłady soli. I jeszcze linie umocnień, które miały powstrzymać aliantów podczas II Wojny Światowej.

Kilometr za kilometrem zbliżamy sie do celu. Juz na miejscu trzeba zaparkować. Na szczęście sława Doliny Światyń zobowiazuje – na turystów czeka olbrzymi parking (płatny), na którym jak na patelni juz smaży sie już sporo aut. Zostawiamy nasze środki lokomocji by zgodnie z drogowskazami rozpocząć upalną wedrowkę w kierunku na pozostałosci wielkiej helleńskiej kultury we Włoszech.

 

 

 

Całe godziny spędzone w samochodach nie zniechecaja nas do zwiedzania antycznych pozostałosci greckiego Akragas. Miasto zawdziecza obecną nazwę Benito Mussoliniemu bo to on jakt twórca II Imperium Rzymskiego zdecydował o powrocie nazewnictwa miejscowości do swych cesarskorzymskich odpowiedników. A nazwy jakie wcześniej posiadało Agrigento odzwierciedlaja burzliwą historię wyspy.

Swoje pierwotne imię zyskało od rzeki nad która założyli je mieszkańcy Gelai oraz greccy kolonisci z Koryntu i Rodos w 582 p.n.e. Zdobywane i kilkukrotnie niszczone przez kartagińczyków było w ich posiadaniu aż do przegranej w II wojnie punickiej. Zwycięscy Rzymianie przemianowali je na Agrigentum i nazwa ta przetrwała barbarzyńskie najazdy Gotów i Wandalów oraz rządy Bizancjum. Gdy przechodzi pod władanie Arabów w 828 r. ci nazwali je Kerkentem. Zwycięscy Normanowie Rogera I przejmujac władze nad Sycylią w 1087r. przechrzcili je na Girgenti. Pod tym mianem trwało aż do 1927r. gdy zapatrzony w imperialne wzorce Mussolini znowu przywrócił mu rzymskie miano.

Na miejscu czeka na nasze auta cały hektar ogrodzonego pola nazwany szumnie parkingiem. Ale jest i chociaż platny pozwala na uniknięcie klopotliwych poszukiwań kawałka wolnego terenu pod cztery ogromnie rozgrzane upałem kółeczka. Nas interesuje Archaeological Area of Agrigento obejmujacy pozostałosci antycznego miasta. W czasach świetności, starożytna kolonia zajmowała 18 hektarów z obronnym murem o długości 10 km i ośmioma świątyniami. Dziś witaja nas całe tony antycznego gruzu, które po pewnym czasie ustepuja miejsca lepiej zachowanym swiątyniom. Najlepiej zachowana Tempio Della Concordia, wydaje się wręcz nietknięta zębem czasu, szczególnie, w porównaniu do kruszejących, acz wciąż majestetycznych kolumn, które są pozostałościami świątyń Herkulesa, Hery czy Demeter. Dobry stan Concordii to głównie zasługa chrześcijan, którzy w VI w n.e. przemianowali ją na kościół katolicki i otoczyli staranniejszą opieką niż pozostałe budowle. Do dzisiaj świątynia jest ważnym miejscem rytualnym, przynajmniej dla tej części społeczeństwa sycylijskiego, która nie boi się małżeńskich zobowiązań – tradycyjnie młode pary przybywają tu w dzień ślubu poprosić błogosławieństwo…

Niestety wnetrza światyń to konieczność ponoszenia kolejnych opłat tym razem na wstep do tego co i tak widać z zewnatrz. Poza tym atakuja nas wszędobylscy sprzedawcy pamiatek. Jedyna rzecz jaka zyskała moje zainteresowanie to krewki sycylijczyk wygrywajacy melodie na niepozornym marranzano widocznym na zdjeciu obok. Ponieważ Park Archeologiczny to miejsce turystyczne jest też bar z możliwością zamówienia typowo włoskich potraw. Szkoda tylko, że odgrzewanych w mikrofal ale zawsze .

Poza świątyniami zobaczyć tutaj mozna jeszcze rzymskie grobowce i ruiny domów (II-I w. p.n.e.) a w pobliskim mieście kościoły (XII-XIV w.) i katedra (XIII-XV w.). Na to ostatnie nie mamy juz siły. Duzo lepiej byłoby pojawic sie tu wczesnym rankiem, gdy ludzi mniej i chłodniej tylko ta odległosc… Żegnamy wielka historię zakletą w kamieniu i pakujemy sie do naszych blaszanych piekarników.

 


 

 

ROSOLINI

Rosolini, które poznalismy po raz pierwszy podczas podczas poszukiwań własciciela domku zaraz po przyjeżdzie nie wywarło na nas pozytywnego wrażenia. Ciasne uliczki, brak czegokolwiek ciekawego poza wysokimi ścianami kamienic. Może z tego powodu zwiedzanie miasta pozostawilismy sobie na ostatni dzień. Jakże mozna sie pomylić oceniając na pierwszy rzut oka !

Rosolini powstało tak naprawdę w XVI w. Oczywiscie zachowały sie pozostałości wcześniejszego osadnictwa w obszarze okreslanym jako Castello Platamone gdzie przetrwały ślady podziemnych, wczesnochrześcianskich kosciołów, jednak znakomita wiekszość zabytków w mieście to buowle powstałe w XIX w i pózniej. Zaliczyć do nich mozna:

  • Katedre Świętego Józefa
  • Kościół św Franciszka
  • Kościół Santa Caterina
  • Kościół Świętego Krzyża
  • Sanktuarium Najświętszego Serca
  • Fontanna Trytona
  • Madonna XVII wieku

Byc moze tak późna chronologia zabytków spowodowała, że miasto nie trafiło na karty przewodnika Wiedzy i Życia nt. Sycylii. Jednak jesli poszukujecie prawdziwie włoskiej atmosfery, bez natrętnej obecnosci turystów Rosolini jest znakomitym wyborem. Miasto jest centrum bardzo rolniczej okolicy i jako takie nie posiada przemysłu. Ludzie żyja tu niespiesznie. Wieczorem gdy przechadzamy sie uliczkami, trzeba zaznaczyć – bardzo zadbanymi uliczkami – spotykamy starszych ludzi rozmawiajacych na ławeczkach, pełne bary romawiajacych i grajacych w karty Włochów (Włoszki nie preferuja takiego spędzania wolnego czasu), otwarte jednak raczej pustawe sklepy w których sprzedawcy nudza sie czekajac na klienta. Oczywiście jak wzędzie i tu wielu fanów ma piłka nożna. Pomimo, ze miasto ciasno zabudowane jest kamieniczkami znalazło sie miedzy nimi miejsce na boisko i przyznam, ciekawie wyglada taka „dziura” w zabudowie z zielona murawą w środku miasta.

 

 

 

W Rosolini po raz pierwszy na wyspie spotkalismy ślady prawdziwej mafii. Na jednym z placów mieszkańcy ustawili pomnik pamięci ofiar tej organizacji. Działa tu również Associazione antiracket Antiusura Rosolini „Saro Adamo”  pomagajace pokrzywdzonym przez przestepczość.

Nie liczcie jednak będąc tu w wakacje na jakies szaleństwa gastronomiczne. Otwarte są tu jedynie pizzerie, które tutaj jak w całych Włoszech są zaledwie stoiskami z pizzą na wynos, kawiarnie i lodziarnie. Zapytany o ten stan rzeczy Massimo Sipione – właściciel domku w którym mieszkamismy – poinformował nas, że … sa wakacje. Tzn że restauratorzy z braku klienteli, która wyjechała odpocząc za miasto pozamykali lokale i też gdzies wybyli. A że turyści to tu zjawisko bardzo egzotyczne … Massimo chcąc nam zrobic uprzejmość poprosił jednego ze swoich znajomych o otwarcie restauracji. Bylismy jedynymi gośćmi w bardzo eleganckim lokalu z kelnerami pod muchą i z brylantyna na włosach.  I najważniejsze – spróbowalismy naprawde dobrych dań i to nawet niedrogo .

Na koniec kilka słów o okolicy. Wokół miasta znależć mozna pola, pola i jeszcze raz pola usptrzone czesto foliowymi namiotami. Miejscowi rolnicy pracowicie orzą ziemię upstrzoną wielkszymi i mniejszymi kamieniami. Stąd może tyle murków, które pracowicie ułozono wzdłuż dróg i w poprzek pół. Cos z tymi kamieniami trzeba robić . Podróżując lokalnymi drogami zainteresowały mnie czerwone domki z oznaczeniem CASA CANTONIERA. Massimo twierdzi, ze te domki to miesce przechowywania narzędzi do konserwacji dróg. Mam nadzieje, ze dobrze go zrozumieliśmy.

 

 


 

POWRÓT

Nadszedł czas pożegnań. Jeszcze wieczorem ostatnia rozmowa z państwem Sipione, ostatnie podarunki na drogę, pożegnalny kieliszek wina. Jutro z samego rana, jeszcze przed wschodem słońca przywitamy się z szeroką wstęga drogi, która powiedzie nas pod próg domu. Dzień przywita nas pod Etną. Skąpana w czerwieni napawa smutkiem, że to już po.

 

 

Mijamy Salerno, Neapol, Rzym i tak aż do momentu gdy już wszyscy mamy dość. Pierwszy zjazd z autostrady witamy z radoscią. Zaraz za bramkami znajdujemy aleje hoteli. Jeden za drugim zapraszają by zależnie od zasobnosci portfela wybrać coś dla siebie. Jeszcze prawdziwy obiad w prawdziwej restauracji z lamka wina i dzień uznajemy za zakończony. A szkoda. Miejscem gdzie znależlismy szczęsliwie nocleg to przedmiescia miasta Orvieto. Tutaj omija nas wizyta w katedrze okreslonej przez Papieża Leona XIII „złota lilią włoskich katedr”. Budowana porzez około 300 lat już od końca XIII w. uchodzi za jedno z najwspanialszych dzieł włoskiej architektury sakralnej. Ale nie było tam nas. Nie zobaczylismy gotyckiej fasady zaskakujacej podobno harmonia strzelistych wieżyczek i portali, ani bogato zdobionych złotem rzeżb. To wszystko nastepnym razem gdy już mniej zamroczeni drogą i winem zatrzymamy sie tutaj ponownie by cieszyc oczy wpaniałosciami architektury katedry i umieszczonego na szczycie 300m urwiska miasta.


 

FLORENCJA

Przygode z Florencją rozpoczynamy od autostrady. W niedzielę nie bardzo zapchana, w ciagu niespełna 3 godzin doprowadza z Orvieto do zabytkowego centrum. Za cel obieramy parking podziemny w okolicach katedry i tu niespodzianka – w wąskich kanionach uliczek nawigacja gubi sygnał i zmusza do nerwowego zerkania na mapę i „ręczne” orientowanie sie w połozeniu. A nie jest to łatwe – wiekszość małych uliczek jak i niektóre trasy np. 6-cio pasmowe  są jednokierunkowe! Mały parking ukryty wsród straganów odnajdujemy w okolicy Bazyliki San Lorenzo. Opłata wygląda przerażająco – piewrsze godziny po 4 Eu a potem 8 ! Jednak nie ma co marudzić i tracić czasu przeznaczonego na zwiedzanie. Zostawiamy auto (potem okazało sie że haracz nie był aż tak wysoki – moze z powodu niedzieli?) i zanurzamy się w miasto.

 

 

Florencja, pierwotnie Etruskie Faesulae została zburzone przez Sullę w 82 p.n.e. I tu historia miasta moglaby się zakończyć gdyby nie Juliusz Cezar który odbudował je w 59 p.n.e. jako kolonie dla byłych zołnierzy. Do dziś dzień zachował sie tu szachownicowy układ ulic charakterystyczny dla rzymskich obozów wojskowych. 

Jednak Florencja jaką znamy uzyskała swój kształt w sredniowieczu. Od 1115 r niezależne miasto a od 1183 r komuna miejska rzadzona przez cechy miejskie. Od tej chwili rozpoczynaja sie wieki świetnosci miasta. Wzniesiono potężny Palazzo della Signoria – obecnie znany pod nazwą Palazzo Vecchio. W tym czasie Florencja, licząca około 100 tys. ludności, miała kwitnący sektor handlowy i doskonale rozwinięty system bankowy - floren był walutą powszechnie używaną w Europie. Od 1434 miastem począł rządzić ród Medyceuszów, który doprowadził miasto do okresu największej potęgi gospodarczej i kulturalnej (2 poł. XV w.). Pod rządami Wawrzyńca Wspaniałego (Il Magnifico) miasto wzbogaciło się o znaczną liczbę wielkich dzieł sztuki oraz liczne budowle. 

Pod koniec XV w charyzmatyczny dominikanin, Hieronim Savonarola, zawładnał sercami mieszkańców miasta przekonujac ich o upadku i zepsuciu miasta. W symbolicznej demonstracji nowego porządku Savonarola i jego szpiedzy zebrali dzieła kultury medycejskiej Florencji – książki, obrazy, gobeliny, wyszukane meble i ubiory – po czym ułożyli je w wysoki stos na ognisko próżności na Piazza della Signora. Ale taki atak na przeszłość sygnalizował punkt zwrotny: nie minął rok, jak Savonarola został uznany winnym herezji i zdrady – spalono go na stosie w tym samym miejscu, w którym niegdyś on sam palił dzieła sztuki.

Po obaleniu Savonaroli w 1498 faktyczną władzę w Republice Florenckiej przejął Piera Soderini, a jego bliskim współpracownikiem był Niccolo Machiavelli. W 1512, po obaleniu republiki, do władzy powracają Medyceusze. Ich rządy trwają do 1737 roku. Był to okres największego rozkwitu miasta zarówno pod względem gospodarczym jak i kulturalnym. W tym czasie w mieście tworzą Leonardo da Vinci i Michał Anioł (Michelangelo).

Tyle historii. Spod kolorowych i tłocznych straganów umieszczonych pod Bazyliką San Lorenzo spacerkiem przemieszczamy sie uliczkami miasta. I jest co ogladać! Oczywiscie na pierwszym miejscu wspaniala katedra (Duomo). Ten 4 co do wielkosci kościół w Europie przytłacza ogromem. Budowana ponad 100 lat dostapiła zaszczytu konsekracji w  1436 r. przez papierza. Na zdjęciach może nie widać aż tak tego przepychu formy i wielkości ale stojac u jej stóp człowiek czuje sie mały wobec jej wspaniałosci. I taki był zamiar mieszkańców – podkreslenie bogactwa  i dominacji nad sąsiednimi Pisą i Sieną.

Inne zabytki miasta w punktach

  • Santa Croce (link) – olbrzymi kościół franciszkanów słynący z mauzoleum wybitnych obywateli Florencji. W jego posadzce wmurowano ponad 270 tablic pamiątkowych, a bardziej okazałe pomniki poświęcono takim znakomitościom, jak Ghiberti, Michał Anioł, Machiavelli i Galileusz.
  • Bargello (link) – Najbogatsze we Włoszech zbiory rzeźby z okresu renesansu.
  • Piazza della Signoria (link) – Swój urok plac zawdzięcza niezwykłemu zestawowi rzeźb, u stóp Palazzo Vecchio. Rząd posągów rozpoczyna Kosma I na koniu, dłuta Giambologni, dalej stoją Fontanna Neptuna Ammannatiego oraz kopie Marzocco (lew z herbu miasta) Donatella, Judyty i Holofernesa Donatella i Dawida Michała Anioła. Obok fontanny Ammannatiego mała płyta wmurowana w bruk upamiętnia miejsce ogniska próżności Savonaroli i stosu, na którym go spalono. Ozdoba placu, Loggia della Signoria, została zbudowana pod koniec XIV w., by podczas uroczystości służyć jako podium dla urzędników miejskich; dopiero w XVIII w. zaczęto tu umieszczać pełne ekspresji rzeźby.
  • Santa Maria Novella (link) – Serce zachodniej części centrum miasta jest plac położony przed kościołem, od którego wziął nazwę. Plac o sennej atmosferze jest popularnym miejscem na przekąski pod chmurką i bezcelowe wędrówki po zmroku.
  • Palazzo Vecchio (link) – przypominający fortecę ratusz, symbol potęgi miasta i siedziba jego władz. Budowę gmachu rozpoczęto w 1299 r. – miał on służyć jako siedziba Signorii, najwyższej władzy we Florencji.
  • Palazzo Pitti (link) – najwiekszy palac w mieście którego nazwa pochodzi od nazwiska osoby, do której pierwotnie należał, choć późnej przeszedł w ręce Medyceuszy. Obecnie w pałacu i w pawilonach wielkiego Giardino di Bóboli mieści się 8 muzeów.
  • Uffizi (link) – Główna atrakcja miasta, Galleria degli Uffizi, rozlokowana wokół wielkiego dziedzińca w kształcie litery U, między Piazza della Signoria a rzeką, przechowuje najwspanialsze zbiory sztuki włoskiej.
  • Ponte Vecchio (link) – Most Złotników jest najstarszym z florenckich mostów. Został zbudowany z ciosów kamiennych w latach 1335 – 1345 według projektu Neriego di Fioravante i Taddeo Gaddi w tym samym miejscu, w którym postawiono pierwszy, drewniany most już w okresie starożytnego Rzymu.

Oczywiście nie widzielismy wszystkiego. Spokojnie wąskimi uliczkami miasta, często zbaczajac gdzieś w bok, żeby uniknąć tłumów podazamy w kierunku Piazzale Michelangelo. Podobno jest to najbardziej fajne widokowo miejsce w mieście. Przechodzimy spacerkiem przez Piazza della Signoria z opisywanymi powyżej rzeźbami, wchodzimy na chwilke do Palazzo Vecchio, wstepujemy na Most Złotników.To nie spokojna Ragusa na Sycylii. Tutaj wszędobylski tłum turystów przelewa się przez cały dzień i spora część nocy przez cały rok na okragło. Wszędzie mnóstwo sprzedawców wszelkiego badziewia, torebek, zegarków itp. W tym też reprodukcje rozkładane na metry z olejnymi widoczkami. Za Ponte Vecchio jest już spokojniej. Na górujacy za rzeka Piazzale Michelangelo dociera już niewielu a warto !
Bycie w turystecznie popularnym miejscu ma jednak jedna powazna zaletę. Tutaj dba sie o turystę, tu jest wybór szelakiego rodzaju lokali gastronomicznych z dobra kuchnia i SĄ OTWARTE!. Tym optymistycznym akcentem kończymy wizyte w mieście i pedzimy dalej.

 


 

PISTOIA

Pisoia jest celem naszej podróży właściwie przypadkiem. Do pobliskiego Montale życiowe losy i ślub z przystojnym właścicielem jednej z włókienniczych fabryk sprowadził ciotuchnę ukochanej mej małżonki. Zawsze wspominała miłe chwile spędzone w dzieciństwie w tych okolicach. Kontakt z rodzina się urwał, ale przejeżdząjąc postanowiliśmy zahaczyć i popatrzeć czy może mieszka ktos z tych dawno nie widzianych ludzi…
Miasteczko zmieniło się i jednocześnie pozostało takie jak kiedyś. Małe, raczej niezbyt urokliwe jak dawniej, z ta róznicą, że nie produkuje się tu juz nici i materiałów. Z fabryk pozostała zabytkowa maszyna włókiennicza zamknieta w szklanym akwarium na jednym z rond oraz puste hale. Chiny, to słowo na pewno nie wzbudza w tu uśmiechu na twarzy.

 

 

 

Późna już pora zastaje nas juz w Pistoi. W hotelu „Picolo Ritz”  zajmujemy miły pokoik dla dwojga + bambino. Żeby bambino chciało z nami pozwiedzać miasto wygrzebuję z paki hulajnogę (he he – paka pikapa nie takie rzeczy mieści…) i ruszamy. W uliczkach, zabytkowych kosciołach czuć tu Florencję. Te same pasiaste zdobienia, monumentalny styl. W czasie naszego pobytu odbywaja się mistrzostwa w piłce noznej w RPA. Ale tu kraj jest inny i obyczaj inny. Kiedys w Polsce podczas waznych meczów pustoszaly ulice, we Włoszech jest przeciwnie – ulice, puby, bary, kluby zapełniaja sie ludzmi, którzy razem emocjionuja się kopaniem skórzanego worka po trawie. Nawet w sklepach spożywczych wiszą TV z kanałami ustawionymi na mecz.

Ponieważ zabytkowe centrum nie jest za duże – okrażamy je dwa razy i już pózno w nocy wracamy na kwaterę.

Co warto zobaczyć w miescie (za Wikipedią)

 


 

POYSDORF

Dalsza droga kieruje nas już coraz blizej domu. Jeszcze tylko jeden nocleg w drodze i koniec wakacji. Ale na razie cieszymy oczy zaokiennymi krajobrazami, ciepełkiem, swobodą i wakacyjna beztroską. Na spostój wybieramy austriackie miasteczko Poysdorf, połozone w poblizu granicy Czech. Mijane wielokrotnie podczas wcześniejszych wypadów na południe kusiło zawsze ogromnymi winnicami je otaczajacymi dając obietnicę ciekawych smaków podczas wieczoru spedzonego przy lampce miejscowych specjaów.

Hotel – o to tutaj jest trudno. Wprawdzie nawigacja na w swojej bazie i pensjonaty i hotele jednak wygladaja na dawno zamkniete… Calkiem przypadkiem w jednej z bocznych uliczek znajdujemy cos w rodzaju gospodarstwa agroturystycznego gdzie w starych piwnicach o pięknych kolebkowych stropach właściciele urzadzili pokoje dla strudzonych gości. Pokoje – ceny i standard do wyboru.

Rzeczy w kąt i ruszamy w rajd po okolicy. Pieknie tu jest. W bocznych uliczkach poutykane obok siebie małe piwniczki a w każdej własciciele trzymają inny rodzaj wina. Jest też lokal masowo nawiedzany przez turystów gdzie szacowny winiaż od wielu pokoleń udostepnia winnice do zwiedzania a także za drobna opłata serwuje rózne secjały które pracowicie tłoczy i butelkuje. To co przypadnie do gustu do kartonika z uchem i do domu . Niestety tutejsze wina mają też swoja cenę. Tu nie ma tak i dobrych i tanich trunków jak na Sycylii.

 

 

 

 

Pomimo późnej pory gorąc mamy nieprzyzwoicie przyjemny. Z uroków ciepłej nocy korzysta też miejscowa Policja – przez miasto przebiega droga tranzytowa – spieszno ci? Na poboczu wyjaśnia ci, że pospiech kosztuje .

Rano smakujemy austriackich sepcjałow w postaci uczciwej jajecznicy i wszelakiej maści wedlin (po włoskich, hotelowych sniadaniach – rarytas!) i w drogę.

Mijamy Czechy wraz z mijana jak zawsze reklama MATTONI z przeświadczeniem, że niedługo już przywitamy sie w progu z kotami w naszym dawno nie widzianym domku

 

 

Zdjęcia i tekst: Ireneusz Rek

 

 

ZOBACZ GALERIĘ ZDJĘĆ