Strona główna
Dzienniki z podróży - "Expedycja TIBET 2013"
Początek lipca 2013. Po wielotygodniowych przygotowaniach, zapakowani po dach.,. i na dachu - wyruszamy! Z Poznania startujemy w dwie załogi: Paweł & Gucio oraz Bodek, Magda & Maks. Z resztą towarzystwa spotykamy się na trasie. W sumie 11 aut – 31 osób. Przed nami 2 miesiące ciągłej podróży. Łącznie 22 000 km do pokonania. Przemierzymy: Ukrainę, Rosję, Kazachstan, Kirgistan, Chiny i Tybet. Miejscem docelowym, do którego dążymy jest Lhasa (stolica Tybetu). Nie małym wyzwaniem są także wysokości n.p.m, na których będziemy przebywać. Mamy jednak nadzieję, że wszyscy uczestnicy wyprawy przejdą aklimatyzację bez większych problemów. Ale nie martwmy się na zapas ...
4 lipca 2013 - startujemy !
Plan dotarcia do Lwowa niestety nie został wykonany. Nie uwzgledniliśmy zamieszania na granicy polsko-ukraińskiej w Hrebennem. 3 godziny przestoju, kontrola. Gucio i Maks zobaczyli jak to kiedyś bywało na wszystkich przejściach. Z tego co nam wiadomo, każda następna granica niestety bedzie jeszcze gorsza, a „nadgorliwość” służb coraz większa. Pierwsza nocka więc na parkingu przygranicznym po stronie ukraińskiej. Ale miło… na odstresowanie białe winko dobrze schodzone.
5 lipca – Lwów
Ukraina przywitała nas dziś letnim deszczem. Na szczęście nie pada już we Lwowie. Zaopatrzeni w sprzęt foto i mapy wyruszamy na Starówkę. Pierwszy postój – sushi. Nie ma to jak dobra ukraińska kuchnia... Bodek jak dobry Kaowiec szybko zorganizował nam zwiedzanie miasta … z pokładu Opla rocznik 1939
6 lipca – Kamieniec Podolski
Wczorajszy dzień zakończyliśmy ogniskiem i kiełbaskami na urokliwej polance. Niestety rano okazało się, że w pobliżu jest plac budowy, o czym dotkliwie się przekonaliśmy. Zamiast śpiewu ptaków, obudził nas ryk ciężkiego sprzętu. Podróżując po Ukrainie jedyna rzecz która poraża, a raczej przeraża, to stan dróg. Każdy kto był tu, wie o co chodzi. Prawdziwy hardcore. Dziura, a raczej wyrwa na wyrwie! Zawieszenia dostają w kość i to porządnie. Ryzykiem jest podróżowanie po zmroku, gdyż może zakończyć się to wielką awarią. Mile zaskakuje tu natomiast cena paliwa. Zarówno ropę jaki i benzynę kupić można poniżej 4 pln. Rozumiemy więc już dlaczego graniczni, drobni „przewoźnicy”, jeżdżą amerykańskimi Vanami – duże, oryginalne zbiorniki z paliwem! I tak codziennie, jak mróweczki przewożą... Przemierzając wcześniej Afrykę uważaliśmy, że najbardziej niezniszczalnym autem, które dojedzie wszędzie, jest Mercedes „beczka”. Załadowany po dach, rocznik 80 albo i starszy, pokonywał każde drogi. W chwili obecnej stwierdzić mogę, ze kolejnym autem ” nie do zajechania” jest Lada oraz inne radzieckie (nie rosyjskie) wynalazki. Ale cóż, co kraj to obyczaj, a folklor musi być.
Bodek natomiast zafundował sobie emocje na wysokościach – przejażdżkę na tyrolce, nad sporym wąwozem. Ale w końcu świat należy do odważnych. Takie atrakcje zapewnił nam Kamieniec Podolski. Twierdza nadal robi wrażenie, w przeciwieństwie do samego miasta, które wygląda na zapomniane… Teraz kierunek Odessa … 500 km przed nami…. Po dziurach… Wyrwach…chcieliśmy off road, to mamy – jak na życzenie.
7 lipca – Odessa
Dojazd do Odessy, po ostatnich dniach specyficznych dróg ukraińskich okazał się przyjemnością. Dwupasmowa autostrada, z przepięknymi połaciami pól pełnych słoneczników po lewej i prawej stronie. Samo miasto – niezmiernie urokliwe i bardzo klimatyczne. Obowiązkowo zaliczyliśmy spacer po Starówce oraz wspinaczkę schodami Potiomkinowskimi.
Trzeba przyznać, że Odessa to miasto, które – zwłaszcza wieczorem – zachwyci każdego. Odrestaurowane budynki są dobrze oświetlone. Restauracje i puby, czynne do późnych godzin nocnych. Każda z nich jest inna, w związku z czym można trafić na restauracje w stylu włoskim, hiszpańskim, francuskim, angielskim, gruzińskim czy meksykańskim. Na ulicach tłumy wczasowiczów – w tym niespotykanie duża ilość pięknych kobiet. Panowie oczopląsu dostawali. Nie przez przypadek Odessa nazywana jest perłą Morza Czarnego.
Jak wielkie więc było nasze zdziwienie rano, kiedy okazało się się, że za dnia miasto wyglada… bardzo pospolicie. Zaśmiecone ulice, zamiast „porszaków” zwykle Lady… Jak w bajce o Kopciuszku.. Po północy czar pryska.
Ciekawym obiektem są katakumby - ciąg podziemnych korytarzy, powstałych w tutejszych piasowcach. W czasie II wojny światowej służyły partyzantom do ukrywania się przed siłą niemieckiego okupanta.
8-9 lipca – w drodze do Sevastopola
Kolejny dzień to kierunek na Krym i Sevastopol. Ukraina w tej okolicy rozpieszcza nas swoimi płodami rolnymi – pyszne melony, arbuzy, pomidorki o smaku pomidorów … Rewelacja... Dzisiejsze obozowisko właśnie przy polu arbuzowym. Oczywiście obowiązkowo ognisko, gdyż jak twierdzi Gucio .. Dzień bez ogniska, to dzień stracony.
Następny dzień wyczerpujący bardzo. Upał na zewnątrz powyżej 30 stopni C, a my kontynuowaliśmy lekcję historii. Pierwszą bazą był Bachczysaraj i zwiedzanie kompleksu pałacowego Chanów krymskich. To najważniejsza pamiątka, jaka ocalała na Krymie, będąca wspomnieniem dawnej potęgi tatarskiej. Obecnie terytorium pałacu z ogrodami zajmuje około 4 hektarów. Kolejnym etapem podróży była Bałakława. To malownicze, portowe miasteczko nad samym Morzem Czarnym, którego jeszcze niedawno nie było na żadnej mapie. Znajdowała się tu radziecka tajna baza okrętów podwodnych. Niestety Muzeum Marynarki Wojennej było dziś nieczynne, a upał na dworze niemiłosierny, dlatego skusiliśmy się na przejażdżkę motorówką. Z wody obejrzeliśmy port z wejściem do podziemnej bazy okrętów oraz zatokę, a potem…hop do wody
Nocleg dziś na malowniczej polance ze stawem, która ma bardzo osobliwych lokatorów – koncertujące żaby i oswojone nutrie.
10 lipca – Jałta
Jeśli ktoś jeszcze nie ma planów na wakacje -zachęcam do odwiedzenia Krymu. Ta Autonomiczna Republika niczym nie różni sie od kurortów nad Morzem Środziemnym. Piękna roślinność, lazur nieba, wybrzeże jak w Chorwacji (niestety sytuacja w ubiegłym roku zmieniła się diametralnie po wojnie z i zajęciu tych terenów przez Rosję - uwaga Ireneusz Rek).
Dziś lekcji historii ciąg dalszy. Zaczęliśmy od Pałacu Woroncewa w Ałupce. Najbardziej atrakcyjny pałac Riwiery Krymskiej, wybudowany w I połowie XIX stulecia w 3 stylach: Gotyku, Baroku i Mauretańskim. Słynie jako prawdziwa perła regionu Wielkiej Jałty. Wokół pałacu leży piękny park z I połowy XIX w. Na powierzchni 40 ha rośnie 200 gatunków drzew i krzewów. Na szczęście można zwiedzić cały obiekt z pozycji wózka golfowego.
Podróżując dalej nie sposób ominąć tzw. Jaskółcze Gniazdo. Ta efektownie położona i oryginalnie wykonana budowla (choć przez wielu uważana za szczyt kiczu) jest architektonicznym symbolem Krymu.
Ostatnim już fascynującym miejscem, jakie tego dnia odwiedziliśmy był Pałac Potockich w Liwadii, swego czasu rezydencja cara Rosji Aleksandra II Romanowa. To tam odbyła się też słynna konferencja jałtańska w 1945r. Niesamowite jest to, że pomimo wojen, komunizmu, zachowało się tak wiele niezniszczonych pamiątek w tych obiektach. To był bardzo udany dzień!
Kuchnia ukraińska
Pierwsze skojarzenie po kilku dniach przebywania tutaj… – tłusto. Każda potrawa musi być „okraszona” słoninką lub boczkiem, a zupa z łyżką śmietany. Mimo to, serwowane potrawy są bardzo smaczne.
Z zup próbowaliśmy oczywiście barszczu ukraińskiego oraz soljanki - zupę z mięsem, o charakterystycznym smaku dodanych ogórków kiszonych, cytryny i oliwek. Jeśli chodzi o mięsa, króluje tu wołowina, baranina i wieprzowina. Podawana jest w różnych postaciach, od szaszłyków, kotlecików, po farsz do pysznych pierożków. W sklepach obok chipsów leżą torebki z suszonymi rybami. To idealna przekąska podczas podróży. Będąc na Ukrainie, w każdym niemal miejscu można kupić tzw. kwas chlebowy do picia. To kwaskowo – słodki napój, przypominający smakiem i kolorem coca colę. Dziś przy drodze spotkaliśmy Panią, która sprzedawała samsę. To bułka z farszem mięsno – cebulowym, wypiekana w piecu opalanym drewnem. Do wyboru – na ostro lub łagodno.