ALASKA.

Rankiem ruszamy drogą nr 1 i po pokonaniu 410 km docieramy do miejscowości Jake´s Corner. Tam zjeżdżamy z Alaska Highway i kierujemy się w drogę nr 8 a po 50 km, od Carcross, kontynuujemy jazdę drogą nr 2 na południowy zachód, do portu Skagway. Miejscowość ta leży już w USA na wąskim pasku lądu wzdłuż wybrzeża, który wżyna się w w terytorium Kanady. Na przełęczy White Pass przekraczamy z marszu granicę. Pokonawszy tego dnia 520 km chcieliśmy pozostać w tej, słynącej z gorączki złota, miejscowości na noc jednak sytuacja rozkładu przepraw promowych do Haines przez zatokę Lynn Canal spowodowała, że już po dwóch godzinach zwiedzania miasta wjeżdżamy na prom by popłynąć na drugą stronę zatoki. Był taki czas, kiedy właśnie to miasto zalała ludzka lawina żądnych złota poszukiwaczy i wtedy to atmosferę w Skagway określano jako „tylko nieco lepszą od piekła”.

Z Haines, po zatankowaniu, wyruszamy na północ drogą nr 7 z powrotem w kierunku granicy z Kanadą. Wykorzystujemy pełną pojemność zbiorników naszej Toyoty, gdyż na terytorium USA paliwo jest znacznie tańsze. Po przejechaniu 80 km jesteśmy ponownie w Kanadzie i po kolejnych 170 km nasza trasa łączy się znowu z drogą Alaska Highway. Teraz pozostało nam, w pięknej aurze  i temperaturze dochodzącej do 18ºC, w otoczeniu wspaniałej przyrody i pięknych krajobrazów, pokonać już tylko 320 km dzielące nas od wjazdu na Alaskę. Dzień kończymy w miasteczku Tok pokonując dzisiaj dystans 720 km.

Alaska! Docieramy tu po pięciu tygodniach podróży i po pokonaniu 14 tysięcy kilometrów od startu w San Antonio w Teksasie. Już sama nazwa kryje w sobie coś niezwykłego i tajemniczego, a na pewno pobudza wyobraźnię. Każdy ma jakieś swoje wyobrażenie tej krainy na podstawie lektur Jacka Londona, filmów „National Geographic” czy choćby „Przystanku Alaska”. Jest jeszcze jedna rzecz, z którą prawie wszystkim kojarzy się ten stan. To zimno!!! Nawet dla Amerykanów jest to koniec świata, na który nie warto jechać. Nie jest jednak tak źle, co w wielkim skrócie postaramy się przedstawić. Stan ten jest cztery i pół raza większy od Polski a mieszka w nim nie więcej ludzi niż w Krakowie. Większą część jego powierzchni zajmują góry, lasy i jeziora. Po prostu dzika przyroda, która nie została jeszcze zdominowana przez agresywną egzystencję człowieka.

Alaska graniczy od wschodu z Kanadą a od zachodu, przez Cieśninę Beringa, z Rosją. Ma największą powierzchnię i najmniejszą gęstość zaludnienia spośród wszystkich stanów USA. Cieśnina Beringa była przez długi czas ogniwem łączącym Amerykę Północną i Syberię. I to właśnie przez nią Rosjanie kierowali swoją ekspansję na ten kontynent.

Największe miasto Alaski, Anchorage, nie robi na nas wrażenia, rozległa miejscowość bez specjalnego charakteru. Zamieszkuje je 40 procent populacji Alaski i jest centrum przemysłowym tego rejonu. Kręcimy się trochę po mieście, podglądając życie miejscowych, po czym ruszamy w stronę Seward, jadąc nadal drogą nr 1 wzdłuż Zatoki Cooka, na półwysep Kenai.

Niemal na samym cyplu leży „światowa stolica halibuta”, czyli Homer. Ryby są wszędzie, ale nie do kupienia. Mówią nam, że są zakontraktowane natomiast restauracje serwują znakomicie przyrządzone świeże ryby i owoce morza, za równie znakomitą cenę. 

 


W drodze powrotnej na północ półwyspu ponownie zawijamy do małych porcików ale, mimo spotkania z rybakami dopiero co powracającymi z połowów, nie udaje nam się od nich kupić nawet jednej sztuki halibuta czy łososia.

Zajeżdżamy do Parku Narodowego Denali. Nie jest nam jednak dane zobaczyć najwyższy szczyt USA, Mount McKinley, gdyż panuje fatalna aura, ale łososia królewskiego najadamy się do syta. No i te miśki! Co jakiś czas je widujemy. Zatrzymujemy się. Opuszczamy szyby auta i sobie na nie patrzymy. Są takie spokojne, oczywiście z pewnej odległości.

Fairbanks to miasto założone przez poszukiwaczy złota. Obecnie słynie z najtrudniejszych na świecie wyścigów psich zaprzęgów i z Ice Museum. Wchodzimy do środka. To ogromna lodówka, w której urządzony jest bar. Można by się czegoś napić ale nic nie chce wylać się z butelek. Takie jest zmrożone. Na pocieszenie rzeźbiarz ubrany w czapkę i rękawice. Wyciągnął narzędzia wczesnodentystyczne i wyczarowuje z lodu biały kwiat.

O Dalton Highway słyszało zapewne wielu. Słynąca ze swej trudności droga biegnie na północ przez Krąg Polarny aż do Prudhoe Bay nad Morzem Beauforta. Głównymi użytkownikami traktu są pędzące ciężarówki, bo jest to szlak transportowy. Powstał za przyczyną budowy rurociągu i jego obsługi. Szosa biegnie około 500 mil do terminalu naftowego na północnym wybrzeżu Alaski. Jest własnością rafinerii i do 1994 roku była zamknięta dla ruchu publicznego.
Jadąc różnego typu nawierzchnią, w większości szutrową, wokół tylko przepiękna tundra, mchy, porosty, mnóstwo kwiecia i wielka rura z ropą. Niczym blaszany wąż wije się wśród traw. Czasem, dla urozmaicenia, przylatują „ptaki” Alaski... komary. Wreszcie, na 115. mili, osiągamy Koło Polarne! Stosowna tablica i miejsce, gdzie w okresie przesilenia letniego nie zachodzi słońce, natomiast w czasie przesilenia zimowego noc trwa 24 godziny. Jedziemy jeszcze do 132. mili, do punktu Gobbiers Knob, aby popatrzeć na rozległą panoramę tundry i tą samą drogą, którą tu przybyliśmy, wracamy.

Tak sobie dumamy wieczorem. Niby Alaska, Ameryka, niemal na krańcu świata, ale jakoś tak tu swojsko. W sklepach zaskoczenie. Na drzwiach widać często tabliczki „wchod” lub „wychod”. W oczy rzucają się słowiańsko brzmiące nazwy miejscowości i rzek: Ninilchik, Nikolaevsk, Soldatna czy Seldovia. W wielu miejscach nadal mówi się po rosyjsku. Kiedy w 1867 r. car Aleksander II sprzedał Stanom Zjednoczonym Alaskę za 7,2 miliona dolarów, czyli po 2 centy za akr, nie martwił się o swoich poddanych. Stąd też ich potomkowie żyją na Alasce do dziś. Domyślamy się, że wielu ludzi łowiących dziś ryby na Alasce chciałoby bardzo carowi podziękować, że ją sprzedał, ponieważ nikt by dzisiaj nie mógł tam wędkować. Gdyby była nadal w posiadaniu Rosjan, byłyby tu zapewne lotniska, rakiety i zamknięta strefa wojskowa.

Podróże posiadają część krajoznawczą, misyj¬ną, edukacyjną, kulinarną, biurokratyczną i – to, co chyba najbardziej istotne - przygodową. To już koniec tej opowieści ale nie koniec naszej podróży. My jedziemy naszym Hiluxem dalej. Teraz wyruszamy na wschód kontynentu, do Nowego Jorku. I wcale nie tą najkrótszą drogą. A potem? Potem jeszcze dalej. Świat jest bowiem szalenie zróżnicowany a skala potrzeb człowieka tak rozmaita, że każdy, jeśli tylko ma taką potrzebę, może rzucić swoje istnienie w dowolny jego zakątek by powiedzieć sobie kiedyś, być może po wielu próbach... Tak, to jest moje miejsce na Ziemi, to jest mój dom.

 

GALERIA ZDJĘĆ