„Poproszę wizę”

 

Po drodze do Thimpu zatrzymaliśmy się przy posterunku, tak jak obiecaliśmy. Thimpu to jedyna na świecie stolica bez sygnalizacji świetlnej; bardziej przypomina miasteczko niż metropolię. Odnajdujemy tu siedzibę STCB (State Trading Corporation of Bhutan) – to jeden z powodów, dla których przyjechaliśmy do Bhutanu. Można tu bowiem wciąż znaleźć stare Land Cruisery – w przeciwieństwie do Indii. Zrobiliśmy tu trochę napraw, lecz dostępność i ceny części zapasowych rozczarowały nas, dlatego postanowiliśmy zająć się resztą w Bangladeszu.

 

 

 

Pożegnaliśmy Thimpu i ruszyliśmy na wschód. Minęliśmy przeprawę imigracyjną nie zatrzymując się, skoro nie był to punkt kontrolny policji i przejazd był otwarty. Po chwili ruszył za nami człowiek na motorze. Nie było sensu udawać, że go nie widzimy. Kierowca zatrzymuje się obok nas i każe nam zawrócić, by się zarejestrować. Już w biurze sprawdza paszporty i pyta o wizy. Mówię, że nie mamy. Urzędnik nie przestaje wertować kartek dokumentów, jakby mi nie uwierzył.

– Naprawdę nie mamy wizy – mówię z naciskiem i tłumaczę, że w punktach kontrolnych policji mówiono nam, że dokumenty mamy w porządku. Na jego twarzy maluje się jednocześnie zaskoczenie i panika. Po chwili wzywa przełożonego.

– Bardzo mi przykro z powodu utrudnień. Przepraszam za to nieporozumienie. Niestety muszę Państwa odesłać do Thimpu, gdzie koniecznie trzeba będzie wyjaśnić tę sprawę z głównym dyrektorem. Przepraszają nas za to, że my nie mamy wizy? Urzędnik mówił płynnie po angielsku, więc to nie było nieporozumienie. Na pewno nie miał kłopotów z oddaniem swoich intencji. To naprawdę on przepraszał nas – albo zwariowaliśmy, albo nam się to śni.

 

Pierwsze pytanie głównego dyrektora brzmiało: „W czym mogę Państwu pomóc?”. Można sobie wyobrazić bardziej przykre sposoby potraktowania turystów bez ważnej wizy – lub w ogóle bez wizy, jak w naszym przypadku. Wyjaśniliśmy sytuację, a wówczas dyrektor zaczął dzwonić. Sprawdzał w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, czy da się załatwić wizę dla nas na miejscu, lecz nie było to możliwe. Wniosek o wizę musi być wypełniony poza granicami kraju z dwutygodniowym wyprzedzeniem. To zresztą dość logiczne.

 

– Bardzo Państwa przepraszam za te trudności. Niestety nie mogę uzyskać dla Państwa wizy. Proszę wrócić do Kalkuty, opłacić wizę i wrócić do Bhutanu, gdzie będą Państwo naszymi miłymi gośćmi. Propozycja była kusząca, gdyż zakochaliśmy się w tym kraju i chętnie wrócilibyśmy tu, by lepiej go poznać i więcej zobaczyć. Lecz koszt legalnego przyjazdu był poza naszym zasięgiem, a poza tym moglibyśmy podróżować dalej na wschód tylko z dodatkowymi pozwoleniami i przewodnikiem.

– Ponieważ nie mogę wręczyć Państwu wizy, muszę niestety obciążyć Państwa opłatą 120 dolarów. Bardzo mi przykro, ale nie ma innego wyjścia. Potrzebują Państwo pisemnej zgody na opuszczenie kraju.

 

 

Staliśmy oniemiali – jeszcze więcej przeprosin, choć to my powinniśmy byli przepraszać – co oczywiście zrobiliśmy. I do tego skończyło się na 120 dolarach kary – to przekraczało nasze najśmielsze nadzieje.

 

Droga powrotna do Indii wyglądała nieco inaczej. Tym razem przejazdy w punktach kontrolnych były zawsze zamknięte, a dokumenty sprawdzano niezwykle starannie. Przypuszczam, że odpowiedni dowódcy usłyszeli kilka przykrych słów na temat posterunków przepuszczających nielegalnych przyjezdnych. Za każdym razem jednak urzędnicy bardzo nas przepraszali za utrudnienia. Doszliśmy do wniosku, że Bhutańczycy to najbardziej cywilizowany naród na świecie.

 

Po tej przygodzie mamy mieszane uczucia. Z jednej strony jest nam przykro, że sprowadziliśmy tyle kłopotów na tych miłych ludzi. Lecz z drugiej strony mieliśmy niezwykłe szczęście, że udało nam się odsłonić choć rąbek tajemnicy Bhutanu. Na pewno kiedyś tam wrócimy.

 

tekst: Karin-Marijke Vis zdjęcia: Coen Wubbels 

www.landcruisingadventure.com

 

ZOBACZ PEŁNĄ GALERIĘ