Docieramy do miasteczka Uyuni, które dało nazwę salarowi. Oglądamy na przedmieściach cmentarzysko sprzętu kolejowego rdzewiejącego tu od ponad wieku, tj. od czasów, gdy miasto było stacją przeładunkową na drodze do boliwijskiego wówczas portu w Antofagaście. Klimatyczne Uyuni to szerokie brukowane ośmiokątną trylinką ulice z wysokimi krawężnikami, niewielkie kościoły, Plaza de Mayor z wieżą zegarową i przede wszystkim zaplecze do obsługi rosnącego lawinowo ruchu turystycznego. My jednak wolimy zanocować gdzieś na dziko pomiędzy miastami, więc wyjeżdżamy na główną drogę w kierunku Potosi.

 

 

Ruta Nacional Cinco okazuje się szerokim szutrowym traktem wijącym się przez pustkowia, odwiedzane głównie przez podobne do lam wigonie, zwane z hiszpańska wikuniami. Ruch jest tu minimalny, więc zabieramy wszystkich autostopowiczów po drodze. Jednym z nich jest energicznie machająca na nas starsza pani w kapelusiku, z beczką pełną chichy. Beczka okazała się nie być dokładnie dokręcona, więc już do końca wyjazdu nasze ubrania i plecaki mają zapach sfermentowanej kukurydzy…

 

Leżące 4 km n.p.m. Potosi od stuleci znane było z fortuny bogacących się tu właścicieli kopalń i biedy wyzyskiwanych przez nich miejscowych górników. Cerro Rico (Bogata Góra), dominująca nad miastem, jest posiekana sztolniami, w których od stuleci wydobywano srebro. Obecnie największe i najstarsze kopalnie tego pierwiastka stały się atrakcją turystyczną, a głównym surowcem wydobywanym na Cerro Rico jest cyna i cynk. Warunki wydobycia niewiele się zmieniły od czasów konkwistadorów, wypadki w pracy są tak częste, że średnia długość życia górników jest bardzo niska. Górnicy pracują na akord – jak nie przymierzając zbieracze pomidorów. Tyle zarobią, ile wydobędą, takie będą standardy bezpieczeństwa, jakie sobie zapewnią. Turyści przynoszą w prezencie do sztolni liście koki, które zabijają głód i… laski dynamitu, który jest stosunkowo drogi. My Cerro Rico obejrzeliśmy tylko na powierzchni – straszne miejsce, świadomość sytuacji tych ludzi tylko napawa grozą. Przypomniał się nam Pedro wożący turystów po salarze – całe szczęście dla niego, że zdecydował się na zmianę zajęcia.