W Jadzię wstąpił nowy duch jakby inny człowiek wstał dzisiaj rano, wesoła pełna uroku, prosi Marka o zagrzanie wody na mycie włosów , prysł gdzieś wczorajszy zły nastrój, skołatane nerwy i wybuchy gniewu, nastąpił uśmiech i radość, och to prawda kobieta zmienną jest . Wiem co przyczyniło się do zmiany, że nagle zaczęła tryskać humorem i ochotą do dalszej podróży, to słońce i piękna pogoda tak na nią wpłynęły… o chwała ci cudzie przyrody żeś tak potrafił zmienić naszą Jadzie. W trakcie śniadania omawiamy plan dzisiejszego dnia jak i gdzie jedziemy . Na terenowa jazdę i taplanie się w błocie nie mam ochoty jestem zmęczony wczorajszymi eskapadami w górach , uzgadniamy, dzisiaj  jak najmniej terenu w miarę możliwości  kierujemy się w stronę granicy ze Słowacją a konkretnie w stronę miejscowości Czynadjewo są tam ruiny węgierskiego zamku. Po spakowaniu całego majdanu ruszamy wzdłuż rzeki Płajska droga dziurawa bardzo wyboista ale pięknie wijąca się doliną wzdłuż pasma Gorganów , mijamy szczyty Bert, Urya, Porbita  tory starej nieczynnej kolejki wąskotorowej służącej niegdyś, w czasach gdy te miejsca próbowali zagospodarować turystycznie Polacy  do przewozu drewna pozyskanego w wyższych partiach stoków .  Widoki wprost urzekają swoim pięknem co jakiś czas zatrzymujemy się by nacieszyć oczy urodą tych miejsc. Na wysokości rezerwatu przyrody o nazwie Nedrin rzeczka wzdłuż której dotąd jechaliśmy wpada do znacznie większej szerokiej rwącej rzeki  Brusturianka, z lewej strony  piękny skalisty szczyt Latumbur, widać już zabudowania najpierw pojedyncze małe domki luźno rozrzucone po obu brzegach rzeki, z każdym kilometrem zabudowań przybywa i po chwili wjeżdżamy w przydrożne targowisko z licznymi kramami i sporym tłokiem zważywszy że do tej pory ludzi widzieliśmy jak na lekarstwo  jest dość spory ruch, robimy zakupy chleb wędliny owoce i dalej w drogę . Opuszczamy wieś Łopuchiw i na skrzyżowaniu skręcam w lewo  na południowy zachód, w radiu słyszę głos Prezesa, zwraca mi uwagę, że źle jadę , że pomyliłem kierunki i powinienem się kierować na północ, gdybym wtedy wiedział domyślił się podstępu jaki szykowała nam załoga Land Rovera uniknął bym bardzo złego samopoczucia , z szarpanych nerwów i awantury, którą zresztą sam wywołałem powodowany potworną złością, dałem się ponieść emocją a raczej czułem się oszukany wmanewrowany w przeprawę terenową do nikąd, która mogła skończyć się poważnym uszkodzeniem naszych aut, jak się później dowiedziałem Prezes wysłał SMS do Kedziora opowiadając mu o naszych wczorajszych przygodach dumny z dokonanej przeprawy . Marcin jest to człowiek bardzo zapalczywy o niespożytej energii i jeszcze większym doświadczeniu rajdowym   , tak się złożyło że w tym samym czasie jak my zdobywaliśmy przełęcz on włóczył się z żona po Rumuni i na wysłaną wiadomość odpisał prezesowi taką oto przygodę, której tylko kilka słów tu przytoczę …,,wiszę rozciągnięty na dwóch winczach nad przepaścią a wokół mnie chodzi niedźwiedź,, Prezes człowiek wielkiej wiary, aż zapałał chęcią przeżycia mrożącej przygody, wiadomość ta uruchomiła jego wszystkie gruczoły produkujące adrenalinę i testosteron ze stoickiego wręcz o angielskim spokoju człowieka  wyłonił się potwór żądny najcięższego terenu zapomniał o obietnicy  spokojnego etapu, relaksującej pozbawionej cech offroudu  jazdy i poprowadził nas szlakiem głazów kamieni, błota i rwących potoków.  Początek był nawet przyjemny  kamienistą dziurawą drogę rekompensowały piękne widoki, wspaniałe pejzaże dzikich gór , przeprawy brodami przez rzeki i tylko lekki niepokój dokąd my jedziemy? Na mapie dopatrzyłem się cienkiej nitki mającej według Prezesa świadczyć o przejezdności tego odcinka , ja jednak byłem bardzo sceptyczny, dałem się przekonać tym, że ten odcinek trzy lata temu pokonał Prezes swoim samochodem w grupie kilkunastu aut. W iście żółwim tempie  posuwaliśmy się w górę najpierw wąską drogą czasami tylko będącą częścią strumienia , po kilometrze dość ostrego podjazdu szczątki drogi przestały istnieć nawet we fragmentach, jechaliśmy już tylko rzeką wciąż mocno pod górę kamienie , które do tej pory były tylko drobnymi kamyczkami z każdym metrem zamieniały się w głazy a ściany wyrastające po bokach  robiły się coraz wyższe. Szeroka na pięć metrów rzeka zawężała się zaciskała a wąwóz robił się coraz wyższy , każdy kamień to osobny podjazd. najpierw powoli przodem delikatny najazd zatrzymanie  kołami na głazie  i zjazd by po chwili walczyć z nowym głazem opony ocierały się o błotniki maksymalnie pracujące resory tylko trzeszczały wykonując pracę tytanów, gdy przedni robił się prosty jak linijka, naciągnięty jak struna w skrzypcach to  tylni wyginał się w mongolski łuk napięty przed wystrzałem, pot na moich  plecach spływał zimną stróżką gdy podwozie zahaczało  o kamień i gdy kolejny głaz uderzał o nie coraz gwałtowniej. Rzeka zamieniła się w wąski potok po kilkuset metrach w wąziutki strumień góry jakby zamykały przed nami wrota zaciskając swe ściany na naszych autach , zrobiło się tak wąsko ze nie można było otworzyć drzwi. Koniec! Dalej jechać się nie da, powalone drzewa zatarasowały całkowicie przejazd do przodu nie zrobimy już ani metra zresztą po co ? obrócić aut się nie da zbyt wąsko pozostaje cofanie , na odcinku ponad kilometra , to co przed chwilą wydawało się nie do przejechania przodem, teraz trzeba było pokonać tyłem . Staszek wygramolił się tylnimi drzwiami Toyoty i począł mnie pilotować kierować moja jazdą oceniać czy kolejny kamień nie uderzy w most lub reduktor,  skrzynie biegów, unieruchamiając nas w tej głuszy, jak skręcić kołami by zachować kierunek toru jazdy, wyciągnąć z podwozia zaplątaną gałąź lub belkę drewna. W radiu słyszę, że Bobik już dotarł do miejsca gdzie obrócenie samochodu jest możliwe, po chwili Ojciec melduje swoje obrócenie, mnie ta droga ciągnie się w nieskończoność, już ręce bolą, kark sztywnieje od niewygodnej pozycji patrzenia do tyłu, a tu jeszcze tyle o przejechania. Jestem tak zmęczony, że w głowie roi się myśl by dodać gazu i przejechać jak najszybciej nie patrząc na konsekwencje byle już mieć za sobą ten koszmar ten strach o auto o to że do domu ponad tysiąc kilometrów. Gdy wyjeżdżam już ze strumienia obracam się, zmęczenie zastępuje złość wściekłość, już nie słucham argumentów nikogo ani Prezesa, ani próbującego mnie uspokoić Marka emocje biorą górę nade mną, jestem wściekły na zupełny brak odpowiedzialności na to że zaspokojenie własnych żądz naraża na taki stres innych, zupełnie bez potrzeby, nie licząc się z wcześniejszymi ustaleniami. W sukurs przychodzi mi Ojciec i Ania , ale jestem zbyt zdenerwowany by to docenić. Teraz ja poprowadzę kolumnę i tak będzie już do końca wyprawy, oczywiście nerwy za chwile się uspokoją i wrócą do normy ale zadra pozostanie już do samego powrotu i taki niesmak , jestem zły na siebie, że dałem się ponieść, że w ogóle wmanewrowałem się w zaistniałą sytuacje, wystarczyło przecież zignorować uwagi Prezesa i  kierować się własnym instynktem, no cóż za brak konsekwencji i oddanie przewodnictwa w stadzie zawsze, podobno się płaci szkoda tylko że takim stresem, kolejne doświadczenie już mam za sobą. 

 

Do Dubowa dojechaliśmy w milczeniu powoli sunąc jeden za drugim Defender jakby chciał się jak najdalej ode mnie oddalić zamykał  nasz konwój, niestety dzisiaj do Czynadjewa  już nie dotrzemy, kieruję się na Mukaczewo. Mam dzisiaj tylko jedno w planie rozbić obozowisko gdzieś nad wodą w spokojnym miejscu i porządnie odpocząć. Z czasem zacząłem tracić z oczu Prezesa różne myśli przychodziły mi do głowy a może się gniewa, może nie chce już z nami jechać i postanowił urwać się po Angielsku , nie pomyślałem że po ostatnim tankowaniu ma kłopoty z silnikiem , zatankował kiepskie paliwo i silnik zaczął się krztusić           

tracił moc , ale Prezes nic przez radio nie meldował i z tond te nieporozumienia, zupełnie  zresztą niepotrzebne. W okolicach miejscowości Makarowo tuż przed Mukaczewem chyba Paweł w dolinie zauważył jezioro, postanowiłem skręcić w boczną drogę, a nuż dojedziemy do wody, krętą ścieżką docieram do brzegu stawu, ale brakuje Prezesa no teraz to już nieźle się zaniepokoiłem, poprosiłem Marka aby pojechał go poszukać a my z Ojcem wybierzemy miejsce no obóz, po chwili wszystko się wyjaśniło Defektor pokazał jak wrażliwy ma silnik jeżeli chodzi o jakość paliwa i po prostu odmówił dalszej jazdy, wspólnie z Markiem zaradzili problemowi i w kilka minut później dołączyli do naszego obozu. Ojciec jak zwykle znalazł komentarz co do dzisiejszego bardzo intensywnego dnia i stwierdził , że jedynym pożytkiem z całej sytuacji jest to, że Prezes nie będzie marudził co do miejsca postoju… i tak rzeczywiście było ani jednej uwagi zero komentarza. Kąpiel w jeziorze a raczej w stawie  była odprężająca i dająca poczucie relaksu, woda cieplutka, syta kolacja i wspaniała pogoda, poprawiły już całkowicie nastroje , moi chłopcy śpią pod gołym niebem to już ostatni nocleg na Ukrainie jutro zwiedzimy dwa zamki jeden w Mukaczewie drugi w Użgorod. Noc była wyjątkowo ciepła i gwiaździsta , rano pierwszy wstał  ksiądz Rafał  i poprosił wszystkich na mszę nigdy wcześniej tego nie robił to znaczy nikogo nie namawiał a dzisiaj poprosił na nabożeństwo całą ekipę, intencja tez nie była przypadkowa ,,za zgodę i pokój serc w drużynie KULCZYNA TEAM".