POWRÓT

Nadszedł czas pożegnań. Jeszcze wieczorem ostatnia rozmowa z państwem Sipione, ostatnie podarunki na drogę, pożegnalny kieliszek wina. Jutro z samego rana, jeszcze przed wschodem słońca przywitamy się z szeroką wstęga drogi, która powiedzie nas pod próg domu. Dzień przywita nas pod Etną. Skąpana w czerwieni napawa smutkiem, że to już po.

 

 

Mijamy Salerno, Neapol, Rzym i tak aż do momentu gdy już wszyscy mamy dość. Pierwszy zjazd z autostrady witamy z radoscią. Zaraz za bramkami znajdujemy aleje hoteli. Jeden za drugim zapraszają by zależnie od zasobnosci portfela wybrać coś dla siebie. Jeszcze prawdziwy obiad w prawdziwej restauracji z lamka wina i dzień uznajemy za zakończony. A szkoda. Miejscem gdzie znależlismy szczęsliwie nocleg to przedmiescia miasta Orvieto. Tutaj omija nas wizyta w katedrze okreslonej przez Papieża Leona XIII „złota lilią włoskich katedr”. Budowana porzez około 300 lat już od końca XIII w. uchodzi za jedno z najwspanialszych dzieł włoskiej architektury sakralnej. Ale nie było tam nas. Nie zobaczylismy gotyckiej fasady zaskakujacej podobno harmonia strzelistych wieżyczek i portali, ani bogato zdobionych złotem rzeżb. To wszystko nastepnym razem gdy już mniej zamroczeni drogą i winem zatrzymamy sie tutaj ponownie by cieszyc oczy wpaniałosciami architektury katedry i umieszczonego na szczycie 300m urwiska miasta.