PISTOIA

Pisoia jest celem naszej podróży właściwie przypadkiem. Do pobliskiego Montale życiowe losy i ślub z przystojnym właścicielem jednej z włókienniczych fabryk sprowadził ciotuchnę ukochanej mej małżonki. Zawsze wspominała miłe chwile spędzone w dzieciństwie w tych okolicach. Kontakt z rodzina się urwał, ale przejeżdząjąc postanowiliśmy zahaczyć i popatrzeć czy może mieszka ktos z tych dawno nie widzianych ludzi…
Miasteczko zmieniło się i jednocześnie pozostało takie jak kiedyś. Małe, raczej niezbyt urokliwe jak dawniej, z ta róznicą, że nie produkuje się tu juz nici i materiałów. Z fabryk pozostała zabytkowa maszyna włókiennicza zamknieta w szklanym akwarium na jednym z rond oraz puste hale. Chiny, to słowo na pewno nie wzbudza w tu uśmiechu na twarzy.

 

 

 

Późna już pora zastaje nas juz w Pistoi. W hotelu „Picolo Ritz”  zajmujemy miły pokoik dla dwojga + bambino. Żeby bambino chciało z nami pozwiedzać miasto wygrzebuję z paki hulajnogę (he he – paka pikapa nie takie rzeczy mieści…) i ruszamy. W uliczkach, zabytkowych kosciołach czuć tu Florencję. Te same pasiaste zdobienia, monumentalny styl. W czasie naszego pobytu odbywaja się mistrzostwa w piłce noznej w RPA. Ale tu kraj jest inny i obyczaj inny. Kiedys w Polsce podczas waznych meczów pustoszaly ulice, we Włoszech jest przeciwnie – ulice, puby, bary, kluby zapełniaja sie ludzmi, którzy razem emocjionuja się kopaniem skórzanego worka po trawie. Nawet w sklepach spożywczych wiszą TV z kanałami ustawionymi na mecz.

Ponieważ zabytkowe centrum nie jest za duże – okrażamy je dwa razy i już pózno w nocy wracamy na kwaterę.

Co warto zobaczyć w miescie (za Wikipedią)