Następnego dnia spędziliśmy kilka godzin w mieście Ulangoom. To stolica północno-zachodniego regionu Mongolii. Znaleźliśmy internet-cafe i bank, gdzie wymieniliśmy pieniądze. Kurs mongolskiego Tigrika osłabł przez dwa lata o 30%. Za 500EUR dostaliśmy całą reklamówkę mongolskiego papieru wartościowego. Ale nie jest tak źle jak w Uzbekistanie.
Nie udało się nam nabić butli gazowych, ale za to znaleźliśmy sklep z częściami do Land Cruiserów. Chyba nie ma takiej części do modelu J8, której by w tym sklepie nie było. Normalnie, w Polsce, trzeba zamawiać każdą duperelę, tutaj prosto z półki chińskie podróbki w oryginalnych opakowaniach „made by Toyota”. Potrzebowaliśmy filtry paliwa dla Karstena i krzyżak wału napędowego dla mnie. Potem pojechaliśmy do zarekomendowanego mechanika, aby wymienił ów krzyżak. Przy okazji nauczyłem się jak to się robi i następnym razem sam wykonam taką naprawę.


Garażowemu mechanikowi pomagała cała rodzina. Synowa nosiła śrubokręty, syn żylastymi ramionami robił za imadło, którego brakowało w garażu, a żona donosiła smar w tubce. Ona też na koniec pracy zażądała 50EUR za robociznę, na co nie mogliśmy się zgodzić. Mechanik potulnie pokazywał na żonę, wymownie dając do zrozumienia, że to ona trzyma w tym domu pilota do telewizora. Po targach stanęło na 30EUR, to i tak dużo. Ceny w sklepach są niższe niż w Rosji, a paliwo po 1EUR.


Podczas mozolnej naprawy kardana, przyglądałem się mieszkańcom miasta i samemu miastu. Patrząc z naszego punktu widzenia trudno sobie wyobrazić bardziej dobitny kicz modnych w tej okolicy Azji ubrań i większy bałagan zabudowań. Nie jest brudno, kosze na śmieci są używane, ulice zamiatane, ale domy stawiane chaotycznie, blokhauzy jak za głębokiej komuny w Rosji, nie przedstawiają sobą żadnej innej funkcji ponad pomieszczenia do mieszkania. Połatane czym się da i jak się da przed słońcem albo zimnem, nie są ubogie, parkują pod nimi często nowe modele Land Cruiserów, ale gryzie w oczy brak europejskiej myśli gospodarności i chęci upiększenia miejsca, w którym się żyje. Kobiety w swych strojach potrafią skrzyżować fioletowe, chińskie, plastykowe klapki z różowymi skarpetkami i żółtą kiecką. Jeśli tylko ktoś ma odrobinę więcej pieniędzy, to od razu widać to po jego rozdętym brzuchu i pełnych policzkach, a na pewno po trzymanym w ręku na pokaz I-phonie. Kwestią, która mnie intryguje jest pytanie czy oni są pozbawieni gustu, możliwości oceny piękna, czy może to ja nie jestem jeszcze w stanie zaakceptować nowej mody. Wszak i kapiący od zdobień barok, kiedyś był kiczem.


Z Ulangoom buduje się nową, asfaltową drogę w kierunku stolicy. Przez dwa lata zrobiono znaczne postępy, tak na oko kilkadziesiąt kilometrów. Równa, asfaltowa droga w realiach Mongolii jest takim samym kuriozum co w Polsce do niedawna autostrada. Karsten sądzi, że budowa dróg w tym kraju zmieni bardzo szybko i nieodwracalnie miasta, wsie, a przede wszystkim materialną mentalność Mongolczyków. Tutaj sprawdza się stare, rzymskie porzekadło, że drogi niosą cywilizację. My w Europie tego nie rozumiemy, bo trudno jest nam sobie wyobrazić świat kompletnie bez dróg i mostów.

 


Zatrzymaliśmy się nad jeziorem Hjargas, na odpoczynek i kąpiel. Dziś jest dość ciepło. Zatrzymują się tutaj kierowcy ciężarówek, by się umyć, oraz całe rodziny w drodze do bardzo odległego, bo brak drogi niesamowicie wydłuża podróż, miasta. O drogach Mongolii pisałem obszernie w poprzedniej książce, więc nie będę się powtarzał. Nadmienię jedynie, że przystanek na kąpiel dał nam sposobność do zaobserwowania, że nową drogę budują chińskie brygady. Pół roku temu zauważyłem w Indochinach, jak Chiny wspierają kraje rozwijające się wschodniej Azji, budując elektrownie i mosty. Nie mamy zaufania do Chińczyków jako biznesmenów. Od razu w głowie jawi się myśl, że Chiny pomagając chcą tak naprawdę dokonywać gospodarczej ekspansji. Kiedy widzimy tablice mówiące o tym, że jakaś droga powstała z funduszy USA, Japonii, albo UE, to sądzimy, że pomagają z dobroci serca, z nadmiernego bogactwa, z czystej humanitarności. Ale tak naprawdę robią to z tego samego powodu co Chiny. Jest jeszcze inny paradoks chiński. Cenimy medycynę chińską, sztukę walki, ale zegarek wyprodukowany w Chinach, albo samochód wydaje się nam przypominać poziomem jakości i zaawansowania technologii, taczkę naszego dziadka. Nawiasem mówiąc taczkę też wymyślili Chińczycy.


Następnego dnia spotkaliśmy rodzinę prosto z Oklahomy. To jest w USA. Facet, tak przed pięćdziesiątkę, postanowił obiec na własnych kulasach całą Mongolię. Wykombinował kilka sponsorów i przyciągnął tu całą rodzinę, łącznie z dzieciakami. Nadmiar funduszy postanowił przekazać fundacji „save the children” skądś to znam, aby wspomogła liczne w Ulaan-Baatar bezdomne dzieci. Wynajęli na trzy miesiące Toyotę i UAZa, aby robić zaplecze dla biegacza. Pomysł jak każdy inny. Ale samo spotkanie było dość ciekawe. Już dawno nie widziałem Amerykanów na żywo, to przecież najbardziej znana nacja na świecie, a to wszystko dzięki Hollywood. Ci, których spotkaliśmy nie byli grubi od sterydowego żarcia, ale resztą nie odbiegali od wzorca z filmów. Pierwsze co przykuwało uwagę to lśniące, białe, równe zęby, oraz nie schodzący z ust życzliwy uśmiech. Wszystkim się zachwycali i wszystko im się podobało. Byli pełni energii, życia, pewni siebie, bezpośredni, nieskrępowani absolutnie niczym, no może tylko obowiązkiem bycia szczęśliwymi.


Dzięki ich zainteresowaniu, jakim obdarzyli nowo poznane osoby, człowiek czuł się przy nich gwiazdą, akceptowany ze wszystkimi wadami. Dopiero po chwili łapałem się na wrażeniu, jakbym rozmawiał z dobrze wyszkolonym sprzedawcą polis na życie. Ale zazdroszczę im tej pewności swoich racji, takiego imperialnego przeświadczenia bycia kimś wyjątkowym. Coś, co można jeszcze spotkać u przedstawicieli europejskich rodzin szlacheckich. W porównaniu do nich, ja mały Polaczek, niepewnie i z lękiem stawiam każdy, nowy kroczek w życiu. Rozmawiając dziś z Amerykanami, poczułem że chciałbym zaczerpnąć powietrza pełną piersią i ruszyć z kopyta, stanowczo jak kula wystrzelona z armaty, ku realizacji najtrudniejszych marzeń. Zamiast tego zdobyłem się na szaleństwo i wstąpiliśmy do gazaru – restauracji, na obiad. Raz kiedyś można wydać 10zł na matoła w kluskach. Znaczy mutton – baranina, gotowana ciśnieniowo z domowej roboty makaronem. Dużo lepsze od standardowej jajecznicy.