10.09.2014 – środa


Gwiazd było mało, bo księżyc w pełni przyćmił większość z nich. A my, po krótkim namyśle, postanowiliśmy odpuścić Białej Damie (petroglify w górach masywu Brandberg) i pognaliśmy na zachód, w stronę Wybrzeża Szkieletów.

 

Tak jak we wszystkich opowieściach - przywitało nas chmurami i wiatrem. Obowiązkowy punkt programu to oczywiście oglądanie miejscowych wraków. Ten dyżurny, który czekał na naszej drodze nieopodal Henties Bay, to jakiś rybacki trawler sprzed kilkudziesięciu lat. Cóż, na mapach można tych rozbitych okrętów znaleźć setki, ale w praktyce nawet okręty wyrzucone na brzeg po pewnym czasie są pochłaniane przez piach, albo rozlatują się pod naporem fal. 

 

Później udaliśmy się na północ – w stronę Cape Cross, gdzie ulokowała się jedna z największych kolonii fok. Chociaż przewiało nas chłodem, wszyscy byli zachwyceni, bo obok samych fok – gospodarzy przylądka – udało nam się zauważyć wieloryba, który na powitanie pomachał nam przyjaźnie ogonem.

 

 

A potem już szybciutko na miejsce naszego dzisiejszego noclegu – Urgab Rhino Camp. Ostatnie 10 km na pierwszym biegu, z kamienia na kamień, prawdziwy off-road. Wspaniała widokowo droga pomiędzy zwałowiskami skalnego gruzu zaprowadziła nas na camp leżący na trasie wędrówek pustynnych słoni i lwów. Tak więc – dziś pierwszy nocleg w towarzystwie klubu Wielkiej Piątki.

 

Obozujemy na dnie pustynnej doliny, otoczeni zewsząd skałami. Nawet jednak w tej dziczy toaleta to czysty sedes z deską i papierem toaletowym, a prysznic – chociaż z wiadra powieszonego na haku – z ciepłą wodą, którą każdy może sobie sam przygotować w specjalnym kociołku. Zadziwia nas ta Namibia.
Dodatkowo, wieczorem z zapartym oddechem wpatrujemy się w niebo – czarne, usiane miliardami gwiazd, z wyraźnie widocznym Krzyżem Południa i oszałamiającą Drogą Mleczną. Prawdziwy spektakl...

 

 

 

11.09.2014 – czwartek


Teoretycznie luźny dzień – jedynie 200 km. Ale tę odległość pokonywaliśmy od 8:30-17:00. Wszystko przez pierwszą część – do Twyfelfontein jechaliśmy prawdziwym off-roadem – spore odcinki na 4L, na I lub II biegu. Prawie 75 km z szybkością paru km/h.

 

Po drodze fantastyczne widoki, ciekawe skałki Organ Pipes, ale przede wszystkim buszmeńskie petroglify. Liczą ok. 2000-6000 lat, ponoć stanowiły dla kolejnych pokoleń Buszmenów rodzaj tablicy ogłoszeń. Same rysunki przedstawiają przede wszystkim zwierzęta, a poza tym mapy źródeł wody, ślady zwierząt oraz odciski stóp – zapewne twórcy (twórców) tych naskalnych dzieł.

 

 

 

Od Twyfelfontein droga zaczęła już przypominać drogę i jechało się znacznie szybciej. Po krótkiej kontroli sanitarnej mogliśmy rozbić kolejny obóz w Palmwag Lodge. Zwierząt dziś prawie nie widzieliśmy – jedynie parę strusi i dwa dzikie psy, które zabłądziły w tę niegościnną i jałową okolicę. Camping w Palmwag Lodge – supercomfort – prysznic i toaleta, ciepła woda, kuchnia ze zlewem. Wszystko zgrzebne, ale po dwóch dniach włóczęgi to dla nas prawdziwy luksus.
Jutro dalej na północ – do Opuwo.