4.09.2014 – niedziela


Dzień rozpoczęliśmy od hurtowego wykupienia całego chleba przeznaczonego dla wioski (pyszny – ciepły i pachnący!).
A potem prawdziwy off-road. Z Epupa Falls do Kunene River Lodge (ok. 50 kilometrów od Ruacane). 95 km i prawie 7 godzin jazdy! Stara droga, służąca namibijskiej straży granicznej do patrolowania granicy i wyłapywania angolańskich partyzantów. Tyle, że 35 lat temu...
Od tej pory drogą nikt się nie zajmował, więc lata świetności ma zdecydowanie za sobą, choć jest powszechnie uważana za jedną z piękniejszych tras off-roadowych Namibii. Po drodze rewelacyjne widoki na rzekę Kunene wijącą się wzdłuż namibijsko-angolańskiej granicy (chociaż może to raczej granica wije się wzdłuż rzeki...). A poza tym olbrzymia ilość wspinaczek i zjazdów skalnymi rumowiskami pretendującymi do miana traktu. Chwilami wręcz musieliśmy z aut wysiadać, aby część drogi naprędce dobudować. Dla nowicjuszy takich jak my – wspaniała przygoda i spore emocje.

 

 

 

Na zakończenie dnia nagroda – camping Kunene River Lodge położony tuż nad rzeką, wśród soczystej zieleni, pod nadzorem stada kapucynek dybiących na twój błąd, aby podwędzić ci cokolwiek. A w nocy ponoć wychodzą z rzeki metrowej długości jaszczury, więc na zakończenie wieczoru trzeba zrobić żywnościowy klar.
W ciągu dnia temperatura momentami dochodziła do 37°C. Zima w Namibii...
Chyba to lubimy.

 

 

 

16.09.2014 – wtorek

Dzisiaj dojedziemy do zwierzątek..... i będzie ich duuużo 


Wczorajszy dzień, to typowa dojazdówka. Co prawda, pierwsze 50 km, to szuter z pięknymi widokami na dolinę rzeki Kunene, ale od Ruacane zaczął się już regularny asfalt. Po drodze zaliczyliśmy małe zakupy i wulkanizatora (2 opony do załatania), a ok. 40 km przed wjazdem do Etosha National Park wróciliśmy na szuter. 

 

 

 

 Pierwszy nocleg w Namutoni. Biwak piękny, z widokami, a wieczorem wizyta na miejscowym „waterhole“ (oczku wodnym) i piękna parada słoni. Za to dzisiaj...

 

 

 

Zwiedzanie tego klejnotu Namibii i całej Afryki polega na samochodowej wycieczce wzdłuż Etosha Pan – olbrzymiego jałowego solniska, które na kilka dni w roku zamienia się w olbrzymie jezioro przyciągając setki tysięcy ptaków. My jednak jesteśmy tutaj pod koniec pory suchej, więc jedyne dostępne wodopoje to rozrzucone co kilkanaście kilometrów oczka wodne. W całym parku nie wolno wychodzić z samochodów, chociaż przygotowane parkingi pozwalają doskonale fotografować mimo tych ograniczeń.
Cóż, dzisiejszy dzień najlepiej opiszą zrobione przez nas zdjęcia. Słonie, nosorożce, lwy, lampart, niezliczone żyrafy, zebry, strusie, springboki, kudu, oryksy, gnu...

 

Oszałamiające bogactwo fauny, widziane dotąd tylko na filmach. Zrobiliśmy ok. 250 km, od jednego oczka wodnego do drugiego, a wszędzie zatrzęsienie zwierzaków. Po prostu bajka...

 

Na zakończenie pięknego dnia kąpiel w basenie w Halali, gdzie dzisiaj nocujemy, a potem przed snem obserwacje kolejnego waterhole’a – tym razem głównie nosorożce, i kolejny lampart, chociaż szybko przepędzony przez jednego z nich.
Wizyta w Etosha National Park... Jedno z marzeń mojego życia...